Jeśli osłabiony mocno napastnik stawia jeszcze warunki, jakie jego ofiara musi spełnić, by ten dał jej spokój, a przyglądający się temu widzowie oddychają z ulgą, bo "jest szansa na pokój", to znaczy, że…o pokój ciągle trzeba się mocno modlić.
30.03.2022 21:19 GOSC.PL
Przywódcy i komentatorzy z wielu krajów są jak kursy walut i akcje spółek na giełdzie: skaczą w górę pod wpływem pierwszej lepszej informacji, sprawiającej wrażenie, że idzie ku dobremu. Nawet jeśli wrażenie oparte na dość powierzchownej obserwacji. Trochę to rozumiem: każdy wypatruje jak wybawienia najmniejszych sygnałów, które mogłyby zapowiadać koniec wojny lub przynajmniej zawieszenie broni. Problem w tym, że nie wszystko, co jawi się jako zwiastun pokoju, jest tym w rzeczywistości. Tak, niestety, należy patrzeć na wczorajsze „łamiące wiadomości” ze Stambułu, gdzie delegacje rosyjska i ukraińska kontynuowały rozmowy, mające doprowadzić do traktatu pokojowego.
Niepokojących jest klika rzeczy. Po pierwsze - Rosja, choć mocno osłabiona, ciągle stawia warunki. Jakkolwiek naiwnie to zabrzmi, po tym barbarzyństwie, jakiego Rosjanie dopuścili się i ciągle dopuszczają na Ukrainie, jedyną pozycją, jaką powinni przyjąć, to błaganie na klęcząco o możliwość powrotu do domu tych, którzy jeszcze nie zginęli. Putin nie ma żadnej moralnej legitymacji zasiadać z Zełenskim do stołu rozmów jak równy z równym. Miejsce zbrodniarzy wojennych i autorów ludobójstwa jest najpierw na klęczkach, a następnie na ławie oskarżonych.
Oczywiście, wiemy, że to niewykonalne. Bo Ukraina, choć walczy dzielnie i przy zachodnim wsparciu bronią, rozpoznaniem i (fakt, dziurawymi) sankcjami, to w rzeczywistości walczy sama. Nie ma tego sprzętu (zwłaszcza samolotów) i tych warunków (zamknięte niebo), które realnie pozwoliłyby zatrzymać ludobójcę natychmiast i ustawić się w zupełnie innej pozycji negocjacyjnej. A ponieważ optymalny scenariusz jest niewykonalny, to może i trzeba zadowolić się tym, że Putin w ogóle jest gotowy na jakiekolwiek ustępstwa - a te wydają się daleko idące, biorąc pod uwagę, co „miało” się wydarzyć w ciągu 2-3 dni „operacji”, a co przerodziło się w krwawą masakrę na żywym organizmie.
Problem w tym, że oferta Putina, choć sprawia wrażenie częściowej kapitulacji, jest w rzeczywistości śmiertelną pułapką dla Ukrainy. Po pierwsze, Putin wprawdzie łaskawie „zgadza się”, by Ukraina weszła na drogę do członkostwa w UE, ale pod warunkiem, że wyrzeknie się członkostwa w NATO i innych sojuszy wojskowych, a także zrezygnuje z planów zaproszenia wojsk zachodnich na swoje terytorium. Ukraina zaś deklaruje, że jest gotowa spełnić ten warunek, ale sama stawia też swój: gwarancje bezpieczeństwa, które będą tak samo mocne, jak art. 5 Paktu Północnoatlantyckiego. A jeśli takie gwarancje uzyska, jest gotowa zadeklarować neutralność.
I tu zaczynają się schodki. Bo neutralność Ukrainy byłaby z pewnością czymś innym niż neutralność np. Szwajcarii. Dla tej drugiej to przepis na dostatnie życie z dala od światowych zawirowań. Dla Ukrainy - to śmiertelne niebezpieczeństwo. I choć już teraz Ukraina stoi przed groźbą całkowitego zniszczenia, to w jej przypadku zgoda na status neutralności oznaczałaby tylko oddalenie niebezpieczeństwa na jakiś czas. Rosjanie podpisaliby porozumienie pokojowe, wycofaliby wojska, ale „neutralna” Ukraina oznaczałaby tylko tyle, co bezbronna.
A co z gwarancjami, które miałyby być odpowiednikiem art. 5.? Warto przypomnieć, że już raz takie „gwarancje” Ukraina otrzymała - zrzekając się broni atomowej po ZSRR, w ramach słynnego memorandum budapeszteńskiego w 1994 roku, w którym Rosja, USA i Wielka Brytania zobowiązywały się do poszanowania suwerenności oraz integralności terytorialnej Ukrainy. Dziś brzmi to jak ponury żart, ale czy w obecnej chwili można spodziewać się, że jakiekolwiek nowe gwarancje będą miały większą moc sprawczą? Z pewnością nie z perspektywy Rosji. Ta, uzyskując częściowe zwycięstwo - a „neutralność” Ukrainy będzie jednak jakimś zwycięstwem Moskwy - z pewnością „wróci do tematu” w przyszłości. Zwłaszcza że w projekcie porozumienia - które może przerodzić się w traktat pokojowy - jest mowa o rozstrzygnięciu kwestii Donbasu na drodze referendum oraz o rozłożeniu dyskusji o statusie Krymu na 15 lat. To może się wydawać rozwiązaniem salomonowym, ale też niebezpiecznym, bo pozostawiającym de facto nierozwiązany zamrożony konflikt. A tego podobno miał się obawiać prezydent Zełenski, gdy w rosyjskich niezależnych mediach dystansował się od polskiej propozycji wysłania sił pokojowych na Ukrainę.
Trudno powiedzieć, ile w tych „łaskawych” ustępstwach Rosji jest rzeczywistej świadomości, że nie udał się plan błyskawicznej operacji, a ile pułapek zastawionych na Ukraińców. Niepokoi za to nadmierny entuzjazm, jaki pojawił się - może poza USA i Wielką Brytanią - w wypowiedziach zachodnich przywódców i komentarzach medialnych. Nie będzie przecież nic odkrywczego w stwierdzeniu, że wiele środowisk politycznych i biznesowych na Zachodzie tylko czeka na jakikolwiek sygnał, że Moskwa jest gotowa przerwać wojnę - po to, by móc spokojnie wrócić do konsumowania związku z Rosją, tak pięknie rozwijanego przez długie lata.
Jacek Dziedzina