Głos czytelnika w nawiązaniu do komentarza Aleksandra Bańki.
Artykuł p. A. Bańki nawiązuje do trwającej także na łamach „Gościa Niedzielnego” dyskusji o podejściu Papieża Franciszka do trwającej wojny. Zaskakujące jest to, że niedawni obrońcy Franciszka zaczęli pisać teksty, w których skarżą się na niejasność postawy Ojca Świętego. Nie wszyscy – pojawiają się artykuły także broniące / tłumaczące takie, a nie inne zachowanie Papieża. I właśnie one mnie szczególnie interesują, bo sam szukam światełka w tym tunelu.
Podstawowym wyjaśnieniem dziwnego dla wielu osób zachowania Franciszka jest najczęściej dyplomacja. Nic dziwnego – już Stalin zauważył, że Watykan nie ma dywizji, którymi może komukolwiek cokolwiek narzucać. Nie docenił on jednak dwóch sił, którymi dysponuje Kościół Katolicki. Pierwszą jest właśnie dyplomacja, a o drugiej wspomnę na końcu.
Jednymi z najważniejszych słów, które napisał p. A. Bańka w swym artykule, jest przekonanie: „Papież doskonale orientuje się w dramacie wojny, którą wywołał rosyjski agresor i wie, że nie ma w tej chwili żadnej szybszej możliwości przerwania tego bestialstwa niż zabiegi dyplomatyczne”. Wiara w dyplomację implikuje też postępowanie. Język musi być dwuznaczny, musi otwierać pole do rozmów. Nie ma co się kłócić, czy Papież sugeruje symetryczność winy obu stron – wybierając dyplomację skazał się na niejasność i na ten zarzut. Pytanie, czy warto i czy jest inna możliwość.
W obecnej chwili Rosja (bo tak naprawdę to ona jest tu problemem) nie ma najmniejszego powodu, by na drodze dialogu zgodzić się na cokolwiek. Koszt wojny jest najprawdopodobniej wyższy od zakładanego, ale koszt ten nie zmusza Putina do zaprzestania agresji. Innymi słowy obecnie nie istnieje możliwość przerwania działań zbrojnych poprzez dyplomację. Jeśli to by było jedynym celem Watykanu, mielibyśmy do czynienia nie tylko z działaniami nieskutecznymi, ale jeszcze pogarszającymi pozycję obrońców. Jakiekolwiek relatywizowanie winy, brak jasnego wsparcia podcina im wolę walki, a wzmacnia wroga.
Nie wiemy jednak wszystkiego – dyplomacja nie musi się skupiać wyłącznie na ostatecznym zakończeniu wojny. Może dążyć do rozwiązania bieżących dramatów, takich jak np. korytarze humanitarne czy problemy porywanych Ukraińców, czy więzionych Rosjan, którzy odważyli się protestować przeciw wojnie. W takiej sytuacji przy stole rozmów Watykan (jeśli to robi) musi zwiesić głowę i powadzić rozmowy tak, jak św. Maksymilian Kolbe z esesmanem w obozie. Nie można oprawcy zdenerwować, ba, trzeba mu okazać szacunek. W końcu gra toczy się o życie innych…
Którą z tych dróg podąża Papież? Czy nie powinien pójść jeszcze inną – nakazaną przecież przez samego Chrystusa Piotrowi: „Paś baranki moje”? Czy zamiast dyplomacji nie potrzebujemy teraz pasterza, czy jak to dziś się mówi – przywódcy? Nie potrafię odpowiedzieć, a w takiej sytuacji najlepiej jest zamilknąć i modlić się do Ducha Świętego: Dla nas o wytrwałość, dla Papieża o mądrość wyborów, a dla Ukrainy o pokój…
Zbigniew Sobkiewicz
Czytaj też: