Okradł rodziców, kiedy był nastolatkiem. W dorosłość wchodził z wyrokiem. Musiał umrzeć, by móc żyć.
Staczał się zwyczajnie: papierosy, alkohol, narkotyki. Czy papierosy w wieku 12 lat to wcześnie? Wtedy była to chęć zrobienia czegoś wyjątkowego, wyróżnienia się w gronie kolegów, na osiedlu nudnym, z rzędem tych samych bloków, szarą codziennością. Rok, najdalej dwa lata później już była marihuana. W szkole średniej sięgał po nią już przed śniadaniem, potem na obiad i kolację. Smakowało, a że nikt nie zabraniał, to dzień za dniem mijał, a on coraz więcej brał. Rodzina? Cóż, ani patologiczna, ani nikt nikogo nie bił, nie klął, tata nie był alkoholikiem, a mama była dobrą kobietą. Nawet do kościoła chodzili rodzinnie. Tak mniej więcej do Pierwszej Komunii Michała Bednarczyka.
Co się stało? - Nudno było, taka przeciętność, mogłem wyjechać na wakacje, rodzice się mną opiekowali, jeździłem na nartach, miałem rower, jakby wszystko było ok, ale mnie było nudno, po prostu nudno - wspomina Michał. Szukał w życiu pasji. Kiedy był pod wpływem marihuany, wydawało mu się, że jest bardziej kreatywny, że umie napisać ciekawe historie, że barwniej odczytuje rzeczywistość, że czytając książkę, poezję, słuchając muzyki znajduje w niej zupełnie nowe, głębsze znaczenia. Tylko nie zauważył, że po wytrzeźwieniu, jak bańka mydlana, wszystko pryska.
Na pierwszy ogień poszli rodzice
Pojawiły się twarde narkotyki: tabletki ekstazy, amfetamina, niebezpieczna chemia. Jako siedemnastolatek miał już kilkudniowe ciągi, bez jedzenia prze dwie doby, bez spania, tylko palenie, ćpanie, drinki. Zaczęły się problemy z pieniędzmi. Bo takie życie kosztuje, a on był nastolatkiem bez pracy i jakichkolwiek dochodów. Więc okradł rodziców z pieniędzy, kosztowności, złotych łańcuszków. Wszystko wydał na imprezę. Trzeba było działać bardziej kreatywnie. Wymyślił, by poszli na miasto i zaczęli okradać ludzi z telefonów komórkowych. Schemat: pobić, ukraść telefon i pieniądze, zrobić imprezę z piciem, ćpaniem. I tak coraz częściej, w ciągu, w uzależnieniu na dno. Wtedy czuł się silny, wyjęty spod prawa, z pomysłami na coraz bardziej dzikie i nieprawdopodobne imprezy.
Rodzice? Jak za mgłą. Pewnie coś widzieli, zwłaszcza, gdy na jedno półrocze średnia ocen sięgnęła zaledwie 1,66. Ale nie byli w stanie przemówić do niego, nic nie mogli zrobić, zwłaszcza, że jego pomysły były coraz bardziej odlotowe jak narkotyki. Pamięta, jak kiedyś około drugiej w nocy wracał z imprezy do domu. Spotkał takiego jak on. Pogadali i wymyślili, by wsiąść do byle jakiego pociągu i pojechać gdziekolwiek. Pojechali nad morze, świat drogi. W knajpie obrobili jakiegoś pijanego starszego faceta i za te pieniądze bawili się przez dwa, trzy kolejne dni. W między czasie rozprowadzali od przygodnego typa jakieś nielegalne papierosy i bawili się na całego. Chyba po czterech dniach wrócił do domu. Przywiózł ze sobą wszy, brud, smród. Był zdziwiony, że w rodzinnym mieście szukała go rodzina, policja, znajomy. Został uznany za zaginionego. Cóż, to były czasy, gdy nie było jeszcze komórek.
Zejście
Upadł na podłogę, oczy wywróciły się do tyłu, z ust poleciała piana. To było zejście, stan po ciągu narkotykowym, który nim wstrząsnął. Zaczęły się drgawki, na twarzy wszystkie kolory tęczy, zapaść narkotyczna. Ten wstrząs fizyczny wstrząsnął również jego umysłem. Z duszy towarzystwa, imprezowicza stał się człowiekiem zamkniętym. Zaczęły się problemy o podłożu psychicznym. Medycyna o tym mówi "fobia społeczna". Był przekonany, że każdy chce go pobić, zabić, wbić nóż w brzuch, a co najmniej źle o nim myśli. Czuł się źle w towarzystwie i zaczął milczeć. Pamięta, kiedyś szedł rano do szkoły z plecakiem, dniało. W półmroku zobaczył na przystanku dwie kobiety i nagle zaczął się panicznie bać, że musi obok nich stanąć. To było przerażenie. Wiedział, że to nie jest racjonalne zachowanie, ale panika była tak wielka, że nie mógł jej przezwyciężyć, zawrócił do domu i został w nim przez kolejny rok. Nie chodził do szkoły, nie został dopuszczony do matury, jego życie pomału się kończyło. W między czasie dostał wyrok w zawieszeniu za kradzieże, rozboje, napady. Stał się kryminalistą.
Zmartwychwstanie
Wykładał towar, mył naczynia, musiał iść do pracy. Ojciec wymógł to na nim. Psychika nadal szwankowała. Wewnątrz był kłębkiem nerwów. Próbował żyć. Ten stan utrzymywał się przez trzy lata. Nie ćpał już, ale zaczął pić, musiał psychicznie odreagować. Poznał dziewczynę, która po paru tygodniach znajomości zapytała go, czy wierzy w Jezusa. Szok. Takie pytanie, o co chodzi? Pierwszy raz ktoś "normalny" zadał mu takie pytanie. Nigdy nie rozmawiał ze świeckim o Jezusie. Zgodził się pójść na grilla. Tam towarzystwo było bardzo dziwne, takie kolorowe. Michał obserwował ich. Modlitwa przed posiłkiem ludzi w wieku 18-30 lat - i to własnymi słowami - była dla niego czymś obcym. Nagle podeszła jakaś dziewczyna i wypaliła prosto z mostu: "Słuchaj Michał, ty jesteś fajny chłopak, ale coś z tobą nie gra. To znaczy w środku, w twoim sercu jest jakiś straszny syf, jakiś robal w tobie siedzi". To był moment, kiedy zaczął szukać Boga. Pytał ich o wszystko, słuchał ich świadectw. Jeden odprawiał kiedyś czarne msze, drugi był przestępcą, ale łączyło ich jedno. Wszyscy odkryli Boga.
"Panie Boże, jeśli Ty naprawdę istniejesz, to daję Ci jedną szansę, żebyś Ty mi to teraz pokazał. Pamiętaj, że drugiej Ci nie dam, bo nie bardzo w to wierzę, że Ty w ogóle istniejesz" - powiedział. Zamknął się w pokoju i po wygłoszeniu w myśli tych słów otworzył Pismo Święte. Zobaczył słowa z Psalmu 32: "Dopóki milczałem, usychały kości moje wśród codziennych mych jęków. Bo dniem i nocą ciążyła nade mną Twa ręka, siła moja słabła, jak w letnie upały... Grzech mój wyznałem Tobie i nie ukryłem mej winy... a Tyś darował zło mego grzechu". Michał poległ, ale tym razem zwyciężył nad nim Bóg. Poczuł, że ktoś pyta: "Czy chcesz iść za mną?" . Kiedy odpowiedział "tak", ciepło zalało całe jego ciało. Poszedł za Bogiem.
Dobry łotr
Studia, żona, dzieci, życie Michała całkowicie się zmieniło, wiele lat trwało jeszcze i nadal trwa jego przemiana duchowa. Ciągle odkrywa Boga na nowo, inaczej. Kiedyś zapragnął stworzyć kanał, na którym pokazywałby takich, jak on, ludzi z przejściami, którzy sięgnęli dna i otrząsnęli się z tego całego błota, wstali i poszli dalej. Pomysł był fajny, zwłaszcza, że to miały być ambitne produkcje, nie lukrowane, miałkie filmiki o katolikach, ale dobry kawałek kina. Odłożył to jednak na półkę, nie miał czasu, ciągle coś przeszkadzało w tych ambitnych planach. Kiedyś pojechał na ewangelizację. Dwa tiry: jeden ze sceną, drugi z nagłośnieniem. Codziennie gdzie indziej i codziennie głoszenie Jezusa: słowa modlitwy, głoszenie, ewangelizacja, uwielbienie. Nudził się strasznie. Robił tam multimedia, jakieś filmiki, nagrania, montaż. Ale nie był zaangażowany. To była praca, w dodatku nudna. Pewnego dnia pod sceną tłum ludzi, uwielbienie. I słowa modlitwy, które dotarły do niego, gdy schodził z jakiegoś pagórka. "Jest wśród nas człowiek, który od lat pracuje, w swoim wymarzonym zawodzie, robi coś, co jest ważne, bardzo pożyteczne, spełnia się w tym, czuje w tym pasję, ma nawet być może do tego talent, ale od wielu lat tak naprawdę nie robi tego, do czego Pan Bóg ją powołał". Michał wiedział, że to do niego. I tak po wielu latach marzeń powstał kanał Dobre Łotry, miejsce wyznania swoich grzechów, opowieści o przemianie, głębokie świadectwa wiary.
To miejsce jest dla Michała zobowiązaniem, bo skoro jemu Bóg podał rękę, skoro pomógł odbudować życie, to niech dalej działa przez świadectwa innych ludzi, bo to właśnie świadectwa pomogły Jemu, Michałowi. Dobre Łotry mają pokazać, że jest ich wielu, ludzi z dna, z bagna, z bez wiary. Ale też zwyczajnych, niby wierzących, ale takich, którzy dopiero w chwili doświadczenia odkryli, jak głębokie jest Miłosierdzie Boże, którzy otarli się o śmierć i zostali zawróceni do życia, jak Dobry Łotr.
Michał Bednarczyk opowiedział swoją historię w radiu eM. Posłuchajcie.
Część1
Część 2
Część 3
Część 4
Katarzyna Widera-Podsiadło