Kościelny lider – droga (nie)dojrzałości

Nieważne, czy chodzi o biskupa, prezbitera, osobę konsekrowaną, czy świecką. Dojrzałego lidera nie poznaje się po tym, jak piękne głosi nauczanie, jak bardzo pobożnie się modli, ilu ludzi zachwycił Bogiem i jak wielu pod jego wpływem zmieniło swoje życie. Nawet nie po tym, ile uzdrowień i cudów wydarzyło się dzięki jego posłudze. Prawdziwa duchowa dojrzałość odsłania się w zupełnie innych obszarach.

„Wielu powie Mi w owym dniu: »Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia, i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia?«. Wtedy oświadczę im: »Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości!«” (Mt 7, 22-23).

Byłoby dobrze, gdyby te słowa Jezusa podziałały jak kubeł zimnej wody wylany na głowy wszystkich, którzy właśnie tego rodzaju fenomeny uznają za przejaw duchowej doskonałości. Co więcej, otrzeźwić powinny również tych, przez ręce i usta których takie rzeczy się dzieją i którzy przez to uwierzyli w swą doskonałość, wyjątkowość i omnipotencję. Niestety, zbyt często nie otrzeźwiają. Przeciwnie, niektórych kościelnych liderów – niezależnie od stanu życia, środowiska, z którego się wywodzą czy duchowości, z którą się identyfikują – tak bardzo uwiódł nimb własnej świetności, że nie są w stanie dopuścić do siebie myśli o ewentualnym błędzie. Nie uznają tego, że niezależnie od całego spektrum pięknych, dobrych i wartościowych rzeczy, które robią i które czyni przez nich Bóg, mogą się również mylić, błądzić, podejmować szkodliwe decyzje i sprowadzać na manowce tych, którzy za nimi podążają. Zdarza się bowiem, że otoczeni ich podziwem – często graniczącym niemal z uwielbieniem – liderzy zaczynają być ekspertami od wszystkiego. Podejmują apodyktyczne decyzje i wypowiadają się w sposób autorytatywny, obudowując w pobożną narrację własne subiektywne przekonania – często pozostające na granicy zdrowego katolickiego nauczania lub wprost wpadające w teologiczne błędy. Gdy ktoś im to wreszcie wytknie, lub gdy zainteresuje się tym kompetentna władza kościelna, wówczas niejednokrotnie rozpoczyna się wieloaspektowa wojna podjazdowa. Żale pretensje, wyrzuty, negacje, nierzadko manipulacje – aż po ostateczne naruszenie zasad dyscypliny kościelnej i jawne nieposłuszeństwo. W ten sposób, ostatecznie, lider ląduje na kościelnych manowcach, a z nim często cała wspólnota. Efekt? Już nie tylko zgorszenie, ale wymierna duchowa krzywda wielu ludzi.

Oczywiście, że Kościół w swym ludzkim, strukturalnym wymiarze nie zawsze obchodzi się z zaangażowanymi w eklezjalną rzeczywistość liderami sprawiedliwie. Nierzadko z powodu swej ewangelizacyjnej czy duszpasterskiej aktywności bywają oni nadmiernie krytykowani, niesprawiedliwie oceniani, traktowani obcesowo, z podejrzliwością, niechęcią a nawet wrogością. Dlatego są w Kościele przewidziane procedury odwoławcze – także od decyzji przełożonych – są możliwości dialogu, artykułowania własnych racji, spokojnej, rzeczowej, merytorycznej argumentacji. Jest przestrzeń do obrony.

A co, gdy nie uda się osiągnąć konsensusu, przekonać do swoich racji? Wówczas przychodzi najtrudniejszy moment – właśnie ten, który najlepiej weryfikuje duchową dojrzałość lidera. Otóż żadna inicjatywa, odpowiedzialność, posługa czy misja podejmowana w Kościele i w jego mieniu nie jest sprawą prywatną. Żaden lider, który prowadzi w Kościele wspólnotę, nie jest sam sobie sternikiem, żeglarzem i okrętem, działając wyłącznie w oparciu o własne rozeznanie natchnień Ducha Świętego i osobisty autorytet. Jeśli więc chce pozostawać w jedności z Kościołem, powinien uznać jego dyscyplinę i podporządkować się decyzjom przełożonych – nawet tym, które uznaje za niesprawiedliwe. Dlaczego? Bo ma wówczas pewność, że podąża bezpieczną, przez wieki sprawdzoną i potwierdzoną autorytetem wielu świętych drogą posłuszeństwa, w której Bóg ma szczególne upodobanie. Co więcej – że taką drogą prowadzi również innych. Jeśli decyzja przełożonych okaże się błędna, zła i krzywdząca, oni wezmą za nią odpowiedzialność przed Bogiem. Z kolei jeśli prowadzone przez lidera dzieło jest miłe Bogu, przetrwa, oczyści się i rozwinie, ponieważ On sam stanie w jego obronie. A lider? Historia Kościoła pokazuje, że Bóg zatroszczy się o niego i wywyższy go w stosownym czasie, Bóg bowiem ma wyjątkowe upodobanie w duszach pokornych i posłusznych.

Niestety, taka postawa wymaga od lidera wielkiej duchowej dojrzałości. Łączy się z koniecznością pogłębionej, także autokrytycznej refleksji nad sobą i swoimi decyzjami, z wglądem w swe uczucia i motywacje, ze zdolnością do zakwestionowania własnych pragnień i korygowania swoich postaw, z umiejętnością zaufania woli Boga lub Jego dopustowi, który przejawia się w decyzjach przełożonych. Wreszcie wymaga również niejednokrotnie zgody na cierpienie w Kościele, za Kościół a nierzadko także – z powodu ludzi Kościoła. Nie dziwmy się więc, że wielu odrzuca taką drogę. Przypominają wówczas tych, którzy jedną ręka wznoszą wspaniałe budowle, lecz drugą natychmiast je rujnują. Co pozostanie, gdy opadnie już kurz po ich upadku? Zawsze człowiek – zagubiony i poraniony. Jego krzywda to największy sukces złego ducha, który ze wszystkich sił pragnie do niej doprowadzić. Między innymi z tego właśnie względu nie warto podawać diabłu pomocnej ręki.   

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Aleksander Bańka