Twórcy serialu nazwali część fanów Tolkiena internetowymi trollami, gdy ci krytycznie odnieśli się do doboru aktorów występujących w superprodukcji Amazona. Czy jednak oskarżenia o uprzedzenia i rasizm są tutaj sprawiedliwe?
11.02.2022 13:07 GOSC.PL
Twórcy serialu "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" pokazali światu fotki niektórych bohaterów powstającego serialu. I od razu w tolkienowskich zakątkach mediów społecznościowych rozpętała się burza. Powód? Znacznej części fanów twórczości J.R.R. Tolkiena nie spodobał się dobór postaci - wśród przedstawionych są m.in. czarnoskóra krasnoludzka księżniczka i grany przez aktora pochodzenia arabskiego elf. Główne zarzuty, jakie padały w środowisku wielbicieli Śródziemia, dotyczyły niespójności postaci ze światem opisanym przez Tolkiena. W wątpliwościach nie chodziło zresztą wyłącznie o kwestię etnicznego pochodzenia aktorów, ale też m.in. o odtwórczynię roli elfki Galadrieli (tutaj dla odmiany białoskóra blondynka). Zdaniem wielu fanów aktorka jest zwyczajnie za młoda, co w zestawieniu z filmami Petera Jacksona sugeruje, że elfka podlegała procesowi wyraźnego starzenia się (co nie całkiem odpowiada Tolkienowskiej wizji elfów).
Filmowcy postanowili odpowiedzieć na krytykę i nazwali niezadowolonych fanów internetowymi trollami, sugerując ich zaściankowość i rasizm. Producentka wykonawcza serialu Lindsey Weber powiedziała na łamach "The Hollywood Reporter", że ekipie filmowej wydawało się naturalne „że adaptacja pracy Tolkiena będzie odzwierciedlać to, jak naprawdę wygląda [współczesny nam] świat”. I być może tutaj właśnie tkwi cały problem. Dlaczego?
Dziś kino ma tendencję do traktowania niemal każdej opowieści jako narzędzia do przedstawiania współczesnych problemów, takich jak równouprawnienie, tolerancja dla różnorodności czy prawa kobiet. Sama opowieść czy historia (w przypadku produkcji quasi-historycznych) staje się drugorzędna i zdegradowana do kolorowej otoczki dla treści, którą chcą nam opowiedzieć twórcy. Dla jednych widzów będzie to poruszanie istotnych spraw współczesnego świata, dla innych polityczna poprawność. Istotne jest jednak to, że sama opowieść schodzi na dalszy plan.
Rzecz w tym, że nie każda powieść czy film musi pełnić rolę wychowawczą (niezależnie od tego czy rozumianą konserwatywnie czy lewicowo). Twórcy serialu najwyraźniej zupełnie nie zrozumieli, że rzesze fanów Śródziemia kochają je właśnie za to, że jest Śródziemiem, a nie Europą czy Ameryką XXI wieku. Ktoś, kto sięga po legendy arturiańskie czy sagi o wikingach, robi to dlatego, że chce na chwilę zanurzyć się w świecie wczesnośredniowiecznej Anglii czy Skandynawii, z całą kulturą, zwyczajami i magicznymi elementami tego świata. Miłośnik "Iliady" sięga po swoją ukochaną opowieść dlatego, że podoba mu się klimat starożytnego świata greckiego i nie oczekuje, że nagle Achilles będzie kobietą, Helena mężczyzną, a Hektor będzie miał koreańskie rysy twarzy. I nie będzie to świadczyło o jego uprzedzeniach, bo w tym samym świecie starożytnych Greków niejeden król i heros będą mieli śniadą skórę i pojawią się waleczne amazonki. Z drugiej strony, oglądając serial o przygodach Marco Polo, będzie spodziewał się, że mongolskiego chana zagra aktor o azjatyckiej aparycji, i nie będzie to przejawem rasizmu, choć wedle idei twórców serialu Amazona historia filmowa ma odzwierciedlać to, jak naprawdę wygląda współczesny świat, więc chana właściwie powinien zagrać Piotr Adamczyk albo Borys Szyc. Owszem, mógłby i zapewne w zakresie umiejętności aktorskich zagrałby dobrze. Tyle że kino historyczne, quasi-historyczne czy ekranizacje książek fantasy mają pewną cechę wspólną, a jest nią spójność opisanego świata, pewne ramy nadane przez dzieje lub twórcę (w przypadku świata fikcyjnego). Bo rzecz dotyczy nie tyle kwestii etnicznych, co właśnie naruszenia spójności świata. Ten stworzony przez Tolkiena jest spójny i logiczny. Ma swój określony porządek. Rohirimmowie jeżdżą na koniach, a nie motocyklach, Orthank - wieża Sarumana - to nie Burdż Chalifa z Dubaju ani inny współczesny drapacz chmur, zaś rycerze Gondoru walczą mieczami, a nie karabinami. Choć zgodnie z tłumaczeniem Lindsey Weber właśnie takie rozwiązania lepiej oddawałyby to, jak wygląda współczesny świat.
Tak też jest w świecie Tolkiena. Autor osadził swoich bohaterów w określonych realiach kulturowych, cywilizacyjnych, a także etnicznych. I jak na złość dość precyzyjnie opisał również cechy zewnętrzne poszczególnych ras i plemion występujących na kartach jego opowieści. Tym, co tak irytuje część fanów, a czego nie potrafią zrozumieć twórcy serialu, jest majstrowanie tam, gdzie autor akurat nie zostawił wiele miejsca. Dlaczego "Władca Pierścieni" Petera Jacksona odniósł taki sukces? Bo reżyser starał się wiernie oddać atmosferę, geografię, kulturę i zwyczaje świata opisanego przez Tolkiena (sam Jackson zresztą doskonale ten klimat rozumiał). Przy ekranizacji "Hobbita" nie był już tak skrupulatny (w końcu niełatwo zrobić z 300 stron powieści 9 godzin dynamicznego filmu) i film, choć dobry, nie zyskał już miana takiego arcydzieła, jak "Władca...".
Czy fakt, że Tolkienowski fandom (przynajmniej częściowo) krytycznie odebrał pierwsze zapowiedzi serialu, świadczy o tym, że ma problemy z rasizmem czy sama opowieść Tolkiena jest rasistowska? Nie. Świadczy jedynie o tym, że nie każdy film musi być analizą współczesności, że czasami widz lub czytelnik po prostu chce od codzienności odpocząć, przenosząc się do innego świata. Może to być świat elfów albo tybetańskich klasztorów, świat krasnoludów, wikingów, południowych królestw, dalekowschodnich samurajów czy galaktycznego imperium. I kluczem sukcesu tych opowieści jest ich odmienność od świata naszej codzienności, a nie kolor skóry bohaterów. Próba przerzucania na te światy analizy naszej współczesności, bez znaczenia, czy według klucza liberalnego czy konserwatywnego, jest dla części odbiorców po prostu zamachem na ten azyl, jakim jest dla nich opowieść historyczna czy fantastyczna.
Wojciech Teister