„Porwana za młodu”. Taki tytuł mógłby nosić dramatyczny, pełen zwrotów akcji film poświęcony tej postaci. Obraz o dziewięciolatce porwanej przez handlarzy ludźmi byłby z pewnością wyciskaczem łez.
Prażące słońce rozpalało do czerwoności kamienie w niewielkiej sudańskiej osadzie Olgossa. Nagle do jednej z chat wtargnęli zamaskowani nożownicy. Wyszarpali na zewnątrz dziewięcioletnią dziewczynkę, której rodzice pracowali w polu. Po morderczym marszu zamknęli ją w ciemnej komórce. Była tak przerażona, że zapomniała nawet własnego imienia. Arabscy porywacze nazwali ją z ironią „Bakhita”, co znaczy „Szczęściara”.
Została niewolnicą. Nieprzypadkowo Benedykt XVI wymienił ją w swej encyklice Spe salvi. Papież przypomina uśpionym, trwającym w letargu europejskim katolikom, że są na świecie miejsca, w których do dziś ludzie są traktowani jak towar: „Bakhita była bita i pięć razy sprzedawana na targach niewolników. Znalazła się na służbie u matki i żony pewnego generała, gdzie każdego dnia była chłostana. Pozostały jej po tym do końca życia 144 blizny”.
Traumatyczne przeżycia z 1876 roku spowodowały u niej częściową utratę pamięci, wydarzenia te śniły się jej po nocach. Nikt się z nią nie liczył. Gdy właściciel żyletką wyciął na jej ciele tatuaż, a ranę posypał solą, dziewczyna straciła przytomność.
Jej życie odmieniło się, kiedy na targu w Chartumie kupił ją włoski konsul Callisto Legnani. Odtąd nie tylko nikt nią nie pogardzał, lecz także po raz pierwszy spotkała się z uśmiechem. Gdy konsula odwołano do Włoch, zabrał Bakhitę ze sobą. „Tu poznała Boga Jezusa Chrystusa, którego w dialekcie weneckim nazywała »Paron« (Pan). Do tej pory znała tylko panów, którzy ją poniżali i maltretowali. Teraz usłyszała o istnieniu »Parona«, który jest ponad wszystkimi panami i jest uosobieniem dobroci” – pisał Benedykt XVI.
We Włoszech Bakhita zetknęła się z siostrami kanosjankami. Po kilku miesiącach katechumenatu jako 21-latka przyjęła z rąk patriarchy Wenecji chrzest, bierzmowanie i Pierwszą Komunię.
Otrzymała nowe imię: Józefina. W Weronie złożyła śluby w Zgromadzeniu Sióstr Kanosjanek.
Nie wróciła na Czarny Ląd. Siostry często widziały, jak całuje chrzcielnicę. „Tu stałam się córką Boga z radością tak wielką, jaką tylko aniołowie mogliby opisać” – opowiadała. Przez ponad pięćdziesiąt lat pracowała jako praczka, kucharka, szwaczka i furtianka. Dzieci uwielbiały tę uśmiechniętą afrykańską siostrę.
W chwili agonii przeżywała duchowo dni swej niewoli. „Poszerz mi łańcuchy, są ciężkie!” – szeptała nieprzytomna do pielęgniarki. 8 lutego 1947 r. jej skurczona z bólu twarz wypogodniała. Zawołała głośno: „Madonna! Madonna!” i zmarła.
Handlarzom pogardliwie wołającym na dziewczynkę „Szczęściara” przez myśl nie przeszło, że… wypowiadają proroctwo! Po pięćdziesięciu latach Bakhita napisała: „Gdybym spotkała tych, którzy mnie porwali i torturowali, uklękłabym przed nimi i ucałowałabym im ręce. Gdyby się to wszystko nie wydarzyło, nie byłabym chrześcijanką”.
Marcin Jakimowicz