Sami swoi – nieswoi

Pułapkę, w jakiej znalazła się Polska, najlepiej ilustruje dyskusja wokół spotkania liderów partii konserwatywnych w Madrycie. Jedni mówili, że to zjazd „proputinowskiej i antyukraińskiej międzynarodówki”. Drudzy dodawali, że to kongres „architektów demontażu Unii Europejskiej”.

Inni przekonywali, że to nowa siła europejska, która nie chce rozpadu UE, ale pragnie nadać jej nowy kształt, oparty na suwerenności państw, w kontrze do brukselskiego centralizmu. Itp., itd. W spotkaniu uczestniczyli m.in. premier Mateusz Morawiecki, reprezentujący PiS, premier Węgier Viktor Orbán jako lider Fideszu, kandydatka na prezydenta Francji i liderka Zjednoczenia Narodowego (dawny Front Narodowy) Marine Le Pen, a gospodarzy reprezentował lider hiszpańskiej partii Vox (trzeciej siły w tamtejszym parlamencie) Santiago Abascal. To zróżnicowane towarzystwo, które momentami łączy bardzo wiele w poglądach na przyszłość integracji europejskiej i diagnozę stanu obecnego UE, ale które w wielu kwestiach, w tym w stosunku do Rosji, równie wiele dzieli. Owszem, uczestnicy zjazdu wypracowali wspólną deklarację, w której umieszczono również punkt o takiej treści: „Rosyjskie działania militarne na wschodniej granicy Europy doprowadziły nas na skraj wojny”. Tyle tylko, że, po pierwsze, tego punktu deklaracji nie podpisała Marine Le Pen (na jej stronie internetowej widnieje tekst z pominięciem tego wątku), a na stronie partii Fidesz Orbána w relacji ze szczytu jest mowa tylko o „opowiedzeniu się za pokojem i deeskalacją” w kwestii konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, bez wskazania, kto jest agresorem. Po drugie, niezależnie od samej deklaracji, nie od dziś jest jasne, że poglądy Marine Le Pen są wyraźnie proputinowskie. Niedawno potwierdziła to w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, mówiąc, że „Ukraina należy do strefy wpływów Rosji”. Podobnie, niestety, jest z Viktorem Orbánem. Nie tylko od dawna demonstracyjnie zacieśnia relacje z Putinem, ale nawet teraz, w samym środku konfliktu, który grozi wybuchem wojny, jedzie do Moskwy, by m.in. negocjować zwiększenie dostaw gazu. Polska znalazła się zatem w pułapce, bo sprzeciwiając się polityce unijnej Brukseli, szuka sojuszników, którzy podzielając polskie poglądy na temat UE, zarazem są gotowi przymknąć oko na agresywną politykę Moskwy. Pułapka polega na tym, że alternatywą byłoby mówienie jednym głosem z Berlinem, Paryżem (z Macronem), Wiedniem czy innym Rzymem, gdzie od lat rządzą elity dużo bardziej proputinowskie niż wymienieni wyżej liderzy konserwatywni. Nikt nie ma tylu „zasług” w rozzuchwaleniu Putina, ile mają w ostatnich latach rządzący we Francji czy Niemczech. Dlatego straszenie „proputinowską międzynarodówką” w kontekście szczytu konserwatystów w Madrycie można skwitować krótko: przyganiał kocioł garnkowi.•

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina