Terroryści, nie rodzice

„Oni zmuszali mnie do wiary!" – użalała się. "W jaki sposób?" "Gdy miałam pięć lat, bez mojej zgody zabierali mnie do kościoła”.

Gdy wysłuchałem tej wypowiedzi, poczułem się jak prawdziwy kombatant. Wiecie, jak mnie łamali rodzice? Każdego dnia mówili, że mam myć zęby. Straszne. Łamali tym samym me podstawowe prawa obywatelskie i możliwość wyboru. Mówili, że mam iść spać po 20.00 (nikt nie pytał, czy nie jestem „nocnym Markiem”). Podawali na stół obiad, a gdy wychodziłem na mróz, ubierali czapkę i rękawiczki. Prawdziwy terror. Przepraszam, czy ktoś mnie pytał o zdanie? A może jako maluch chciałem pomorsować, by zrobić wrażenie na koleżankach z przedszkola? 

Czy naprawdę z pięciolatkiem należy negocjować każde wyjście do kościoła, na spacer, do przedszkola? Czy w naszych medialnych dyskusjach nie doszliśmy do absurdu?

Nie, nie bagatelizuję przemocowych sytuacji w wielu polskich rodzinach, w których panuje zasada „katolicyzm albo śmierć”. Sam znam kilka przypadków manipulacji czy szantażu emocjonalnego („Puścimy cię na festiwal do Jarocina, jak będziesz chodziła na oazę”). To nie kończyło się dobrze, a dorastające dzieci zwiewały z Kościoła przy najbliższej okazji. 

Oczywiście, że trzeba dzieciom tłumaczyć, rozmawiać z nimi, traktować poważnie. Chodzi mi jednak o coraz popularniejszą narrację: „Zmuszali mnie, zabierając na Mszę”. 

Mam troje dzieci. Jak myślicie, jak jako maluchy reagowały na hasło: „Idziemy na dwór?”. Zapewniam was: nie piszczały z emocji, a często wyjście na spacer groziło śmiercią lub trwałym kalectwem. Tyle że już po kilku minutach zabawy nie chciały słyszeć o tym, że wracamy do domu.
 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Jakimowicz