Kościół – moje miejsce. Odpowiada Paweł Milcarek

W trakcie tegorocznego Adwentu zaprosiliśmy kilkanaście osób zaangażowanych w Kościele do wzięcia udziału w ankiecie gosc.pl. Odpowiadają na pięć pytań o Kościół, który znaleźli, pokochali, w którym żyją i którym żyją. Dziś Paweł Milcarek - redaktor naczelny kwartalnika "Christianitas".


1. Mój osobisty „Nazaret”. 
Jak określisz swoje miejsce w Kościele? Opowiedz o sytuacji, w której je odnalazłeś.

To trzy „wyspy”: nasz dom rodzinny w Brwinowie, opactwo benedyktynów w Fontgombault i wspólnota-środowisko pisma „Christianitas”. Dom powstał z miłości i sakramentu, którym jesteśmy związani oboje z żoną od ponad ćwierć wieku. Ale swoją formę życia i owocność rozwinął dopiero po naszym spotkaniu i zaprzyjaźnieniu się z benedyktynami z „Fągąbo” – wtedy zaczęła działać na nas Reguła, proces trwający do dziś. Wówczas też, w latach 90., odkrywaliśmy w praktyce dobra liturgii tradycyjnej, która stała się naszą duchową ojczyzną w Kościele. Na tych drogach spotykaliśmy ludzi i zaprzyjaźnialiśmy się – z czego niebawem powstało grono założycieli i współpracowników pisma „Christianitas”. Wtedy nasze „kościoły domowe” znalazły forum, na którym zaczęliśmy mówić o sprawach dla nas najważniejszych: cywilizacji życia, świętości liturgii, inteligencji wiary. Właściwie trzy wymienione „miejsca” są moim Nazaretem w różnych jego odsłonach, są całością, w której żyję, pracuję, modlę się, odpoczywam.

2. Jestem – rozeznaję.
Jak rozeznajesz, że miejsce, w którym jesteś w Kościele, jest tym, czego chce dla Ciebie Bóg?

Przed laty myślałem śmiesznie, że moje życie – w Kościele też – będzie się rozwijało według pewnej naturalnej odpowiedniości między wolą oddawania siebie, służenia a otrzymywaniem pola działania – co zapewne oznacza obejmowanie różnych odpowiedzialności w instytucjach albo możliwość służenia nabytymi dobrami ludziom tam gdzie się zwyczajnie gromadzą czy zgłaszają. Zaznałem tej drogi „bycia w centrum”, ale przez kolejne doświadczenia i wybory ta droga wyraźnie się odsuwała lub zamykała – a ponieważ działo się to m.in. równocześnie z moim przylgnięciem do ducha benedyktyńskiego, czyli do całej tej duchowej kultury „starej szkoły”, rozeznawałem, że należy uczyć się stawania „obok”, a nie w centrach. Tak zawsze były budowane klasztory, poza najludniejszymi miejscami – i uznałem, ze czegoś z tego chce Pan Bóg również od swego nieużytecznego świeckiego „benedyktyna”: kontynuowania modlitwy i pracy poza „miejscami, gdzie tętni życie”, również instytucjonalno-kościelne. O pewnych rzeczach, które robię, odważam się myśleć, że mogą być przydatne szerzej, ponieważ powstają ze słuchania długiej tradycji Słowa Bożego – ale równocześnie sądzę, że wiele zawdzięczają temu, iż powstają „obok”. Jeśli rzeczywiście się przydadzą, ktoś przyjdzie i sobie weźmie, ulepszy. Jeśli zaś nie są przydatne, dobrze, że nie zawraca się nimi głowy zbyt wielu.

3. Radość bycia tu.
Co w Kościele przynosi Ci najwięcej radości?

Gdy byłem młodym chłopakiem na początku drogi, powiedziałem mojej powierniczce, pewnej doświadczonej zakonnicy: nie byłbym w stanie wytrzymać jednej godziny poza Kościołem. Inna strona tej samej prawdy brzmi: radością jest bycie latoroślą w krzewie winnym, a jedynym smutkiem – nieowocność. Największą radość przeżywam zawsze w kościołach – gdy zgromadzeni „za plecami” naszego brata-kapłana, przewodnika w służbie Chrystusa-Głowy, my „lud święty” jesteśmy połączeni najprawdziwszym działaniem, włączeni w coś co przywołuje aniołów i świętych, ekklesię na całej ziemi. Wszędzie indziej na ziemi ta sama radość jest już zawsze mniej zauważalna wiarą – ale przecież w tych innych miejscach nas najbardziej zaskakuje, więc bywa dotykalna emocjonalnie. I jest potwierdzeniem, że święte jest całe nasze powołanie, a nie tylko sam Sakrament. A najbardziej zawsze radowało mnie to, że to nie my rządzimy Kościołem – że jest na ziemi taka społeczność, która w znacznym stopniu, co do swoich fundamentów jest wyjęta spod ciśnienia przywódców, stronnictw, mas – więc nawet gdy czasowo ulega ich planom i interesom, to wciąż wraca do głoszenia niejako przeciw nim, a w ten sposób jest na dłuższą metę jedyną bezpieczną przestrzenią dla małych, słabych, nieprzedsiębiorczych. Dzięki temu, że nie we wszystkim zależy od nas.

4. Nie zawsze jest łatwo.
Gdy słyszę o trudnościach w Kościele... 

Czuję gniew i żal. Wiem, że naszym celem nie jest – realistycznie – likwidacja wszelkiego grzechu i osądzenie wszelkich przestępców. Ale zdecydowanie jestem po stronie tych wszystkich, którzy chcą rozbijać „mafie” i zrywać zasłony kłamstwa chroniące protektorów zła. Uczę się jednak również, że nie każde medialne oskarżenie jest warte podnoszenia jako prawda – oskarżenia trzeba sprawdzać. Nie wolno też traktować przestępstw i nadużyć do uzasadniania jakiejś fantazyjnej super-reformy czy „reformacji”, która spróbuje unieważnić doktrynę, naukę moralną, sam sakramentalny porządek Kościoła.

5. Spoglądam w przyszłość.
Kościół, o jakim marzę, to...

Kościół, który rozpoznaje się w swojej długiej Tradycji i tak samo rozpoznaje się w całym Piśmie – gdyż na co dzień doświadcza długiego trwania dojrzewających wiekami sposobów modlitwy, wierzenia, objaśniania wiary, sprawowania misteriów Bożych. Kościół, który rozumie siebie jako „żywą Tradycję” Słowa, idącą przez świat, w którym miesza się stałość i zmienność.


O ankiecie:

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..