Nagrywani politycy należą do drugiego garnituru, dlatego Jaruzelskiego, Kani i Gomułki na tych taśmach nie ma - pisze Edward Kabiesz w cotygodniowej recenzji filmowej.
Film „1970” Tomasza Wolskiego, który właśnie wszedł do naszych kin jest dokumentem animowanym. Przynajmniej częściowo. W roli polityków, którzy w grudniu 1970 roku kierowali tłumieniem robotniczych protestów na Wybrzeżu wystąpiły lalki. Wcielają się one m.in. w postać Kazimierza Świtały, ówczesnego ministra spraw wewnętrznych, komendant główny MO Tadeusz Pietrzak, wiceministra spraw wewnętrznych Ryszarda Matejewskiego, Czesława Kiszczaka i wielu innych.
W filmie oglądamy i słuchamy autentycznych rozmów telefonicznych pomiędzy decydentami, które pozwalają nam zorientować się, jak przedstawiciele władz partyjnych, milicji i wojska reagowały na rozszerzające się zamieszki. To oryginalne zapisy autentycznych głosów rozmówców. Czy wiedzieli, że ich rozmowy są rejestrowane? Reżyser uważa, że wiedzieli. Dlaczego byli nagrywani? To pozostaje w sferze domysłów.
W filmie prócz rozmów, które zajmują prawie połowę filmu, obserwujemy też zarejestrowane przez służby bezpieczeństwa protesty robotników zarówno w stoczni, jak i na ulicach miast.
Znakomity pomysł na film i równie rewelacyjna realizacja.
Edward Kabiesz