O niezwykłym spotkaniu z nieżyjącym już bratem Jean-Pierrem, jego wspomnieniach tragicznej nocy, dawaniu świadectwa i życiu wśród muzułmanów - opowiada siostra Faustyna z Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich we Francji.
Małgorzata Gajos: Miała Siostra okazję poznać osobiście brata Jean Pierre’a dwa miesiące po beatyfikacji jego współbraci. Jak doszło do tego spotkania?
Siostra Faustyna: W styczniu 2019 roku wraz z mała grupą młodzieży, czwórką braci i sióstr z Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich, dwoma minibusami pojechaliśmy z Francji do Maroka, z dwoma pragnieniami – doświadczenia prawdziwej pustyni i spotkania z mnichami żyjącymi w świecie islamu, wśród których znajdował się brat Jean-Pierre, jeden z dwóch braci, którzy uszli porwaniu w momencie zamachu na klasztor w Tibhirine (brat Amadée zmarł w 2008 roku). Po długiej podróży i czterech dniach spędzonych na pustyni przy granicy z Algierią, przybyliśmy do klasztoru trapistów w Midelt. W czasie naszego pobytu mieliśmy kilkakrotnie okazje na krótkie rozmowy z braćmi, w tym również na długie, bo prawie dwugodzinne spotkanie z bratem Jean-Pierrem.
O czym rozmawialiście?
Rozmawialiśmy o życiu braci w świecie islamu. Próbowaliśmy zrozumieć wybór tych mnichów, którzy zdecydowali się na życie modlitwy, służby i braterstwa w miejscu pozornie (albo realnie!) zamkniętym na przesłanie Ewangelii. Oczywiście chcieliśmy również, żeby brat Jean-Pierre opowiedział nam o wydarzeniach z 1996 roku, o uprowadzeniu braci, o tym jak doszło do tego, że on sam uszedł temu uprowadzeniu, o tym jak przeżył wiadomość o ich brutalnej śmierci.
Jak brat zareagował na grupę młodzieży?
Brat Jean-Pierre przyjmował z radością tych wszystkich, którzy chcieli wysłuchać jego świadectwa i poznać rzeczywistość, w której bracia żyją aktualnie w Maroku. Poruszające w nim było to, że zanim zaczynał mówić o sobie, chciał wiedzieć, z kim rozmawia… Pytał więc, skąd i jak przyjechaliśmy, czym żyjemy na co dzień. Przedstawiliśmy się więc pokrótce i zaczęliśmy zadawać pytania.
Pewnie padło pytanie o uprowadzenie braci z Tibhirine, jak udało się przeżyć bratu i co działo się potem?
Padło oczywiście pytanie o to, jak doszło do uprowadzenia braci z Tibhirine. W Algierii trwała wojna domowa. Do dzisiaj nie wiadomo dokładnie, kto porwał i zabił mnichów. W te mroczną noc z 26 na 27 marca 1996, brat Jean-Pierre nie był świadomy, że osobnicy, którzy weszli na teren klasztoru uprowadzili jego współbraci. Wszystko działo się dość szybko, porywacze mieli bez wątpienia rozkaz, żeby się spieszyć i zostawić po sobie, jak najmniej śladów. Jak doszło do tego, że on sam uszedł uprowadzeniu? Ktoś próbował w pewnym momencie wejść do jego celi, którą brat Jean-Pierre miał zwyczaj zamykać na klucz. Widząc, że pomieszczenie było zamknięte, osobnik przeszedł dalej. Mężczyzna, którego porywacze zmusili do oprowadzenia ich po klasztorze, na pytanie: jest ich siedmiu, prawda? Odpowiedział: tak. Otóż było ich dziewięciu! Porywacze odjechali więc uprowadzając siedmiu braci, nie wiedząc, że dwóch znajdowało się jeszcze w ich celach. Ci, którzy zostali, zrozumieli, że doszło do porwania, gdy było już po wszystkim.
Po tej tragicznej nocy rozpoczęło się trudne wyczekiwanie na wieści o tym, co dzieje się z porwanymi mnichami. Wszyscy byli przekonani, że chodzi o okup i że bracia zostaną uwolnieni, gdy porywacze dostaną to, czego będą się domagać… Stało się inaczej. 21 maja 1996 roku porywacze podali do wiadomości, że bracia zostali zamordowani. To był szok dla całej wspólnoty chrześcijańskiej znajdującej się w tym czasie na terenie Algierii, zwłaszcza dla braci Jean-Pierre'a i Amadée. Wiadomość doszła do nich, gdy znajdowali się w kaplicy, tuż przed nieszporami. Brat, który wracał z miasta i usłyszał wiadomość o śmierci mnichów wbiegł do kaplicy podnosząc głos : «Bracia nie żyją!» i upadł na twarz przed tabernakulum. Tego samego dnia wieczorem, brat Jean-Pierre powiedział temu bratu: «Wiesz... to, co teraz przeżywamy nie jest smutne. To jest coś wielkiego. Musimy się z tym zmierzyć. Eucharystia, którą za nich ofiarujemy, nie będzie sprawowana w czerni, albo w fiolecie, kolorach żałoby, ale w czerwieni, kolorze męczeństwa i miłości». Brat Jean-Pierre opowiadał, że trudno jest mu opisać szok, jaki te wydarzenia w nim sprowokowały, ale zaznaczył, że to nie był smutek, że od początku był przekonany, że jego bracia w pełni zrealizowali w ten sposób życie, do którego Bóg ich powołał.
Małgorzata Gajos