Gdy słyszę zachodnich polityków, wzywających Putina do „wywarcia wpływu na Łukaszenkę” w sprawie kryzysu migracyjnego nad granicą z UE, zastanawiam się, czy są granice groteski, których Zachód nie przekroczył. Przecież kryzys, który pachnie wojną, jest właśnie dziełem Moskwy w najczystszej postaci. Jaki zatem „wpływ na Łukaszenkę” miałby jeszcze wywrzeć Putin?
Uczestniczymy w wielkim spektaklu rozpisanym na wiele aktów. Tyle że nie jest to niewinne obcowanie ze sztuką. Chyba że mowa o sztuce wojennej. A mamy tu do czynienia z profesjonalistami, żeby nie powiedzieć – artystami.
Na tym polega źródło nieporozumień w polityce wobec Rosji: politycy na Zachodzie, ale i wielu spośród nich u nas, nawet jeśli wiedzą, kim jest Putin i stworzony przez niego aparat, chcą wierzyć, że ostatecznie można się z nim dogadać. Z jednej strony to naturalne: normalne rządy demokratyczne próbują – z lepszym lub gorszym efektem – zapewnić rozwój swojego kraju, dobrobyt obywatelom, wygraną w kolejnych wyborach, ale generalnie nie stwarzają zagrożenia dla innych. I wierzą, że inni są tacy sami, nawet jeśli „czasami” wymachują szabelką. Tymczasem po drugiej stronie mamy do czynienia z systemem, w którym praktycznie wszystko nastawione jest na agresywną ekspansję i odbudowę imperium, a środki nie grają roli.
Zignorowanie tego faktu (albo przełykanie go mimo świadomości) przez wielu zachodnich przywódców doprowadziło do tego, że ani wojna w Gruzji, ani zajęcie Krymu, ani wojna w Donbasie, ani atak terrorystyczny w Czechach, ani liczne otrucia byłych szpiegów czy dysydentów rosyjskich w krajach europejskich nie stanowiły przeszkody w robieniu interesów z Rosją.
Testowanie Zachodu przez Moskwę jak dotąd kończyło się wynikiem pozytywnym dla Kremla. To dlatego mamy obecny kryzys przy wschodniej granicy z Unią Europejską. Ten niewątpliwy akt terroru państwowego, w którym jako żywe tarcze wykorzystywani są migranci z Bliskiego Wschodu, może być wstępem do wielu innych aktów agresji. Może to być „tylko” zasłona dymna dla bardzo prawdopodobnej kolejnej inwazji na Ukrainę i tym samym odwrócenie uwagi od „wewnątrzruskich” spraw (wszak Rosjanie i Ukraińcy to według Putina jeden naród). Może to być sposób na wymuszenie zgody na uruchomienie gazociągu Nord Stream 2 (choć raczej nie jest to niestety zagrożone). Może to być również próba wymuszenia haraczu od Unii dla reżimu Łukaszenki za zatrzymanie napływu migrantów (Moskwa mówi wprost, że skoro Unia zapłaciła Turcji za to samo, to dlaczego nie miałaby zapłacić Białorusi). Docelowo może to być również plan stałej destabilizacji i w Polsce, i w krajach bałtyckich, i w całej Unii, a także jeszcze mocniejsze rozbicie NATO (sojusz wojskowy sprawdza się nie w deklaracjach o wsparciu i wyrazach zaniepokojenia, w obecności wojskowej na miejscu).
Musimy mieć również świadomość, że celem Rosji jest doprowadzenie do sytuacji, w której będzie możliwe stworzenie korytarza łączącego Białoruś (de facto Związek Białorusi i Rosji) z obwodem kaliningradzkim. Chyba nieprzypadkowo największe nasilenie ataku na naszą granicę odbywa się w pobliżu przesmyku suwalskiego, uznanego przez NATO za jedno z najbardziej newralgicznych miejsc na świecie. A to już oznaczałoby otwartą wojnę. Czy tylko z Polską i Litwą? Czy z całym NATO? Nikt z nas woli o tym nie myśleć. Ale żyjemy u boku sąsiada, dla którego takie działania są istotą jego egzystencji.
Jest już chyba za późno, choć teoretycznie te zapędy Putina można by jeszcze powstrzymać. Warunkiem byłby zwrot o 180 stopni w polityce Zachodu wobec Moskwy. Potrzebna jest bezwarunkowa rezygnacja z uruchomienia Nord Stream 2 (ale Niemcy, które do tego projektu parły, musiałyby zaprzeć się samych siebie), bardzo dotkliwe, a nie symboliczne sankcje oraz realna obecność znaczących sił NATO przy granicy z Rosją i Białorusią. Bo sztuką jest nie tyle wygranie wojny z agresorem, ile stworzenie klimatu i warunków, w których agresor nawet nie weźmie pod uwagę ataku z obawy przed miażdżącą porażką. Jak widać, takiej odstraszającej polityki Zachód nie umiał lub nie chciał prowadzić. Być może teraz jest ostatni moment na opamiętanie.•
Jacek Dziedzina