Regularnie jestem pytany o to, czy na wypadek „trzech dni ciemności” mam w domu woskowe świece. Widzę, że niektórzy robią na tym niezły biznes.
15.11.2021 08:53 GOSC.PL
Bardzo dziękuję o. Witowi Chlondowskiemu za niezwykle merytoryczne spojrzenie na rzekome proroctwa dotyczące „trzech dni ciemności” i tekstów przepowiedni świętych i błogosławionych, których… nigdy nie napisali.
Regularnie jestem pytany o to, czy na wypadek trzech dni ciemności mam w domu pszczele woskowe świece. Widzę, że niektórzy robią na tym niezły biznes. Świeca „na trzy dni ciemności” kosztuje na Allegro 49,90.
Dlaczego od lat mam kłopot z tą podszytą lękiem narracją? Po pierwsze dlatego, że ze względu na niedopatrzenie lub zwykłą ludzką złośliwość benedyktynów tynieckich nie znajduję takiej zapowiedzi w Biblii Tysiąclecia. Nie ma ani słowa o tym, że ocaleją jedynie ci, którzy mają w domu świece. Czyżby Pan Bóg w swym roztargnieniu (przyznacie, ma na głowie sporo rzeczy) zapomniał o tym wspomnieć w objawieniu, którego na wyspie Patmos doświadczył św. Jan?
Kościół też zachowuje się jak pies ogrodnika, bo nie pisnął o tym słówkiem w Katechizmie: oficjalnej wykładni doktryny.
Mój największy problem z tym „objawieniem”? Nie wiedzą o nim Bogu ducha winni mieszkańcy Sztokholmu czy Hradec Kralove, którzy wychowali się w ateistycznych rodzinach i nie jest ich winą, że nikt nie ogłosił im Ewangelii. Nic dziwnego, że na słowa „Duch Święty” czy „o. Pio” reagują lekceważącym wzruszeniem ramion. Nie mają bladego pojęcia, że aby ocaleć, muszą mieć w domu świece z pszczelego wosku. Co więcej: nie wiedzą o tym nawet mnisi z góry Athos, bo to przepowiednie krążące po zakrystiach katolickich kościołów.
Od dawna mam problem z setkami nieuznanych objawień prywatnych, którymi żonglują moi rozmówcy. Powód jest prosty: nie zna ich większość populacji świata. Nigdy o nich nie słyszała. Nie mają o nich pojęcia nasi wschodni sąsiedzi. Pamiętajcie, że po drugiej stronie Bugu płynie prawdziwe morze: ponad dwieście milionów wyznawców prawosławia i unitów na terytorium ciągnącym się… aż do Kamczatki. A prawosławni i grekokatolicy z 40-milionowej Ukrainy i niemal dziesięciomilionowej Białorusi? A ponad 800 milionów protestantów rozsianych po całym świecie? Oni nie znają (bo nie mają obowiązku) prywatnych objawień Kościoła katolickiego.
Czy miłosierny Bóg byłby tak złośliwy, by zataić przed nimi swe zamiary? Trudno, nie załapali się - zginą. Czy zdradzałby szczegóły Swego planu dotyczącego świata jedynie wąskiej wtajemniczonej elicie? To z daleka pachnie gnozą…
Naprawdę myślicie, że Ten, „który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale go za nas wszystkich wydał” (Rz 8, 32) w taki sposób patrzy na świat? Że to świece mają być dla Niego ostatecznym argumentem? Czy nie zbada raczej naszych serc i relacji? Czy mój sąsiad, który oddał się Mu bez reszty i poświęcił służbie całe swoje życie, ma zginąć jedynie dlatego, że Bóg sprawdzi zawartość jego szuflady?
Nie, nie lekceważę uznanych przez Kościół objawień. Pisałem o tym wielokrotnie. Boję się jedynie zafiksowania na próbie oswojenia Apokalipsy, prób zredukowania jej do polisy ubezpieczeniowej (jedynie 49,90 zł) i złapania Pana Boga za nogi. Od lat przemawia do mnie powiedzenie ks. prof. Mariusza Rosika: «Kto boi się diabła, nie boi się Boga; kto boi się Boga, nie boi się diabła».
Marcin Jakimowicz