Myśl wyrachowana: Człowiek musi otrzymać wieniec na tamtym świecie, a nie na tym.
Przed laty do sklepu prowadzonego przez moją ciotkę przyszedł miejscowy pijaczek.
– Rózia, a jakbym umarł, poszłabyś na mój pogrzeb? – zaczął z zakłopotaniem.
– Tak, Antoś, poszłabym – odpowiedziała sprzedawczyni.
– A kupiłabyś wieniec?
– No… tak, kupiłabym.
– To wiesz co, nie kupuj tego wieńca, a daj mi teraz te pieniądze.
Trzeba przyznać, że chłop dobrze kombinował. Tyle by mu dał ten wieniec, co umarłemu… wieniec.
Nie twierdzę oczywiście, że kwiaty, wieńce, świece „dla zmarłego” są bez znaczenia, ale istotniejsze jest to, co się robi dla żywego. Pierwszorzędne znaczenie ma to, co służy człowiekowi, zanim będzie zmarłym, szczególnie to, co pomaga szczęśliwie przejść na tamtą stronę.
Gdy umierał mój dziadek, był niespokojny. Kiedy ksiądz, udzielając mu sakramentu chorych, dotknął jego czoła świętym olejem, dziadek głęboko odetchnął, tak jakby spadł mu z piersi ogromny ciężar. I tak odszedł. Jeśli coś mu naprawdę wtedy pomogło, to właśnie to – sakramenty Kościoła.
O tym się często zapomina. Zaciera się dziś świadomość, jakie to ważne i jak realną pomoc stanowi w chwili, gdy doczesność zaczyna stykać się z wiecznością. Nawet wśród wierzących dominuje dziś troska o zdrowie ciała, posunięta tak daleko, że księdza wzywa się dopiero wtedy, gdy bardziej by się przydał z łopatą niż z olejami. O ile się go w ogóle wzywa. A nawet jak człowiek już umrze, to bardziej się myśli o ubraniu i makijażu dla niego niż o modlitwie, choć przecież on ma dobrze wyglądać na tamtym świecie, a nie na pogrzebie.
Ksiądz, który przez długie lata był kapelanem szpitalnym, mówi, że gdy ktoś prosił go o posługę duchową przy jakimś opornym pacjencie, to zawsze był pozytywny skutek.
Jak to działa, przekonała się parę lat temu bliska mi osoba, która zadzwoniła do kapelana szpitala, w którym leżał jej wujek ateista. Poprosiła go, żeby z wujkiem pomówił i wybadał na okoliczność spowiedzi. Po dwóch tygodniach ksiądz zadzwonił, prosząc o modlitwę, bo „dzisiaj będzie spowiedź, a tu trzeba wsparcia, bo to nie jest ludzka sprawa”.
Po pewnym czasie wujek wyszedł ze szpitala i gdy spotkał swoją krewniaczkę, wystartował do niej. „Jakbyś ty wiedziała, co ja przeżyłem! Coś niesamowitego! Spowiadałem się u takiego księdza, no wspaniałe!” – powtarzał, nie wiedząc, że ona w tym maczała palce. Bardzo chciał, żeby i jego żona tego doświadczyła.
Niedawno ten człowiek zmarł. Zaopatrzony na drogę. Jakoś radośnie nam było na jego pogrzebie, a myślę, że jemu najbardziej. Wieńce też były. •
Franciszek Kucharczak