W optyce kulturowej tamtego czasu wdowy i sieroty były osobami najbardziej pozbawionymi społecznego wsparcia, a przez to wyjątkowo bezbronnymi.
Można śmiało rzec, że jakość opieki nad nimi stanowiła miarę humanitarnej wrażliwości. A trzeba pamiętać, że organizacja życia społecznego opierała się na instytucji rodziny. Kto jej nie miał, był po prostu bezsilny i bezbronny. I oto w dzisiejszym pierwszym czytaniu słuchamy o pobycie proroka Eliasza w Sarepcie. Nazwa ta rodzi dwie implikacje. Pierwsza – Eliasz opuszcza swą ojczyznę, by zjawić się w Fenicji, krainie leżącej na północ od ziemi Izraela. Owa wdowa była więc poganką. A jeśli spotkała ją wyjątkowa reakcja, to znak, że Pan Bóg opiekuje się nie tylko swym wybranym ludem, lecz także każdym człowiekiem. Druga implikacja sięga historycznych okoliczności, do których zaliczymy np. jakiś kryzys, który skutkował powszechnym głodem. Nie wiemy, czy była to wojna czy naturalna klęska, np. susza, a takie okresy zdarzały się w świecie biblijnym wielokrotnie. Każda z tych sytuacji jest jednak nadal aktualna. I oto dzieje się coś wyjątkowego: „Dzban mąki nie wyczerpał się i baryłka oliwy nie opróżniła się, zgodnie z obietnicą, którą Pan wypowiedział przez Eliasza”. Pan Bóg otoczył opieką Fenicjankę. Uratował także wybranego przez siebie proroka. Mijały wieki, w biblijnym świecie zmieniało się niewiele. Wdowy i sieroty były ostatnią kategorią osób otaczanych opieką. A czy dziś wdowa oraz sierota mają te same szanse rozwoju co inni? Są nadal ustawiane w drugim szeregu i nie mają dostępu do tego, co należy się lepiej urodzonym, gruntowniej wykształconym, mającym łatwiejsze szanse społecznego startu. A przecież wdowy są tymi, które instynktownie lgną do świątyń. Tu czują się bezpieczne, jak wdowa z czytanego dziś fragmentu Ewangelii. Są gotowe złożyć ostatni grosz na wsparcie miejsca kultu. Stąd naszą odpowiedzią winna być duszpasterska troska o nie. One po ludzku są słabe i nieistotne, w Bożej perspektywie mają wyjątkową moc budowania Kościoła. •
ks. Zbigniew Niemirski