Po wojnie Austria nie interesowała się obozami w Gusen. Dopiero nacisk ze strony Polski, z której pochodziło 13 tys. zamordowanych tam więźniów, zmusił rząd do rozpoczęci negocjacji z prywatnymi właścicielami terenu i wykupu pozostałości po obozie. Są jednak problemy - pisze dziennik "Wiener Zeitung".
Była to największa podziemna niemiecka fabryka zbrojeniowa o tajnym kryptonimie "Bergkristall". "W St. Georgen an der Gusen koło Mauthausen tysiące robotników przymusowych musiały (...) budować pod masywem piaskowca ogromny system tuneli o powierzchni do 50 000 metrów kwadratowych, będący wówczas największym placem budowy Trzeciej Rzeszy. W trakcie drążenia tuneli wielu robotników zginęło z powodu zawalenia się tuneli, wycieńczenia, epidemii spowodowanych złymi warunkami panującymi w przepełnionych barakach oraz z powodu złego traktowania przez brutalnych nadzorców SS" - przypomina dziennik "Wiener Zeitung".
Po wojnie państwo austriackie "nie interesowało się obozami w Gusen, gdzie zginęło więcej ludzi niż w pobliskim obozie koncentracyjnym Mauthausen. Na tym terenie powstawały małe osiedla domków. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku pozostałości krematorium zostałyby usunięte, gdyby nie ocalali więźniowie z Włoch i Francji, którzy wykupili teren i przekazali go gminie pod budowę pomnika" - przypomina gazeta.
To głównie "dzięki lokalnym działaczom i polskim agendom rządowym zachowało się kilka kilometrów podziemnych korytarzy o wysokości do 7 metrów, którymi jeździły nawet pociągi. Szczególnie rząd PiS wywierał presję na austriackich polityków i władze" - pisze gazeta. Polski rząd "forsował wykupienie od prywatnych właścicieli pozostałości po pobliskich obozach koncentracyjnych Gusen I i II, gdzie w strasznych warunkach przetrzymywano robotników przymusowych".
"Dopiero nacisk ze strony Polski, z której pochodziło i zostało zamordowanych w Gusen ponad 13 000 więźniów, zmusił rząd Austrii do działania. Rząd polski zagroził, że w razie potrzeby sam wykupi ostatnie pozostałości strukturalne obozu Gusen" - informuje dziennik.
W odpowiedzi na to "w poprzednim roku rozpoczęto negocjacje z prywatnymi właścicielami, w tym z firmą Poschacher, zajmującą się produkcją kamienia i materiałów budowlanych. Umowy kupna byłego placu apelowego, dwóch budynków koszarowych dla strażników SS oraz ogromnej kruszarni kamienia są już prawie gotowe" - pisze gazeta.
"Kością niezgody jest jedynie zakup tzw. +Jourhausu+, który służył jako wejście do obozu koncentracyjnego i budynek mieszkalny dla oficerów SS oraz mury więzienia tortur SS. Podobno prywatny właściciel zażądał za niego dwucyfrowej sumy milionów, znacznie więcej niż eksperci Finanzprokuratur zalecali jako górną granicę zakupu" - pisze 'Wiener Zeitung".
Ambasador Polski w Austrii Jolanta Róża Kozłowska obawia się, że zakup obiektów "może się opóźnić o kolejne kilka lat". W rozmowie z "Wiener Zeitung" zwraca uwagę, że ambasadorowie innych krajów, z których pochodzili więźniowie, takich jak Włochy, Hiszpania, Francja, Holandia i Izrael, są już "bardzo zaniepokojeni". "Ważne jest, aby to nowe opóźnienie nie wstrzymywało procesu, który został uruchomiony w celu konkretnego zaprojektowania przyszłego pomnika" - mówi ambasador. I w żadnym wypadku nie można pozwolić, aby rząd federalny w Austrii sam o tym decydował. "Przedstawiciele ofiar i krajów (ich) pochodzenia mają moralne prawo do współkształtowania nowego miejsca pamięci w Gusen" - stwierdziła Kozłowska.
Wzorem jest "nowe miejsce pamięci w obozie koncentracyjnym w Sobiborze, jednym z wielu niemieckich obozów na terenie dzisiejszej Polski, gdzie międzynarodowa współpraca pomiędzy stowarzyszeniami ofiar i ocalałych oraz przedstawicielami krajów pochodzenia doprowadziła do powstania godnego centrum pamięci" - pisze gazeta.
Kozłowska widzi w finansowaniu przyszłego miejsca pamięci w Gusen także "moralny obowiązek" tych przedsiębiorstw, które niegdyś czerpały zyski z pracy niewolniczej, jak Voest - następca Hermann-Goering-Werke czy Steyr-Daimler-Puch, który od tego czasu podzielił się na kilka niezależnych firm. Według Kozłowskiej, "w ramach dobrej woli", koszty eksploatacji centrum dla zwiedzających przy wejściu do kopalni w St. Georgen mogłyby początkowo ponosić te firmy - pisze "Wiener Zeitung".