Lek doustny to w tej chwili najpilniejsza nasza potrzeba w odniesieniu do zakażenia SARS-CoV-2. Mam nadzieję, choć nie pewność, że będzie on dostępny w pierwszej połowie przyszłego roku - powiedział PAP kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego dr hab. Tomasz Smiatacz.
W ostatnim czasie zapominamy o przestrzeganiu podstawowych zasad bezpieczeństwa - zachowaniu odpowiedniego dystansu, noszeniu maseczek, dezynfekcji rąk. O tym, jakie może mieć to konsekwencje i dlaczego osoby zaszczepione również nie powinny czuć się zwolnione z tego obowiązku, powiedział PAP specjalista w dziedzinie chorób zakaźnych dr hab. Tomasz Smiatacz.
Jak podkreślił, SARS-CoV-2 zdołał wygenerować wariant Delta, który cechuje się dwukrotnie większą zakaźnością, gdyż znacznie łatwiej przenosi się z osoby zakażonej na bliskie otoczenie.
"Szczepienia nigdy nie dają gwarancji uchronienia się przez zakażeniem, trzeba je postrzegać jako narzędzie bardzo znaczącego ograniczania ryzyka infekcji, lecz nie jako gwarancję. Wyjściowo szczepionki mRNA zmniejszały to ryzyko o około 95 procent. Niestety, w konfrontacji w wariantem Delta, osoby w pełni zaszczepione dwukrotnie łatwiej mogą ulec zakażeniu, niż rok wcześniej, choć najpewniej zakażenie będzie przebiegać znacznie łagodniej. Szczepienie podstawowe wciąż około pięciokrotnie zmniejsza ryzyko zakażenia i dziesięciokrotnie redukuje ryzyko ciężkiego zachorowania i śmierci w wyniku zakażenia wariantem Delta. Dlatego zalecamy przyjęcie trzeciej dawki, która zgodnie z obecną wiedzą dodatkowo zmniejsza ryzyko zakażenia się o kolejne dziewięćdziesiąt procent, a ryzyko hospitalizacji nawet o 95 proc. Jednak nie wszyscy mogliśmy już skorzystać ze szczepienia trzecią dawką, ponadto jej ochronne działanie zacznie się po około 12-18 dniach. Dlatego warto przypomnieć sobie o maseczkach" - powiedział lekarz.
Jak dodał, maseczka chirurgiczna redukuje ryzyko zakażenia o ok. 80 proc i działa natychmiast po założeniu, niezależnie od wariantu wirusa. Ważne jest także zachowanie dystansu społecznego.
Dr Smiatacz zwrócił uwagę, że bezpieczne jest zaszczepienie się tego samego dnia przeciw COVID-19 i grypie. "Jest to w pełni zgodne z ogólnymi zasadami prowadzenia szczepień, w tym przeciwko COVID-19. Można rozważyć rozdzielenie tych szczepień kilkudniowym odstępem, aby nie nakładały się na siebie reakcje poszczepienne, ale osobiście nie odkładałbym tej decyzji, wirusy nie będą miały litości i nie poczekają, wykorzystają każda daną im okazję"- wskazał.
Obecnie szczepionki działają na wszystkie warianty koronawirusa. Ekspert pytany o to, czy może się zdarzyć, że wirus wygeneruje wariant, który będzie odporny na szczepienie, powiedział, że "jest to możliwe, na szczęście na razie tylko teoretycznie, choć już widać, że wirus próbuje wygenerować wariant omijający odporność pochorobową i poszczepienną". Szansa wystąpienia takiego zestawu mutacji matematycznie jest bardzo mała, jednak wydarzy się tym wcześniej, im bardziej pozwolimy wirusowi replikować i eksperymentować z kolejnymi mutacjami i wariantami. Dlatego jeśli chcemy uniknąć oporności na szczepienia, musimy wszelkimi dostępnymi środkami ograniczać wirusowi możliwości namnażania się i zakażania kolejnych osób" - wyjaśnił.
Ekspert ma nadzieję, że wkrótce doczekamy się leku przeciw COVID-19, który w łagodnych przypadkach będzie można stosować również w domu. "Lek doustny to w tej chwili najpilniejsza nasza potrzeba w odniesieniu do zakażenia SARS-CoV-2. Mam nadzieję, choć nie pewność, że będzie on dostępny w pierwszej połowie przyszłego roku. Jest kilka kandydujących preparatów o obiecujących wstępnych wynikach badań (w tym molnupiravir), jednak precyzyjniejsze informacje będzie można przekazać, gdy zostaną opublikowane końcowe wyniki randomizowanych badań trzeciej fazy. Diabeł często tkwi w szczegółach metodologicznych i na razie proszę jeszcze uzbroić się w cierpliwość, a na pewno nie sięgać po preparaty o niepotwierdzonej skuteczności" - zaznaczył.
Pytany o to, jak obecnie w polskich szpitalach leczona jest infekcja COVID-19, dr Smiatacz podkreślił, że jest to wielopoziomowe zagadnienie.
"Większości pacjentów pomaga już zwiększona podaż tlenu w postaci różnych form tlenoterapii i wentylacji, także ECMO. W zasadzie jedynym lekiem ograniczającym do pewnego stopnia replikację wirusa jest remdesivir - niestety musi być podany wcześnie i do tego drogą dożylną, co trochę wyklucza się wzajemnie. Osocze ozdrowieńców stosowane jest coraz rzadziej ze względu na kolejne warianty wirusa, coraz słabiej wiążące się z osoczem. To zjawisko może w przyszłości zagrozić również leczeniu przeciwciałami monoklonalnymi. Poza tym stosujemy leki modulujące reakcję zapalną wyzwoloną replikacją wirusa oraz będące jej następstwem uszkodzenia narządowe (są to sterydy, także tocilizumab), leki przeciwkrzepliwe, leczenie objawowe etc. Leczymy też późne następstwa COVID-19 - poczynając od przeszczepienia płuc po rehabilitację oddechową i kardiologiczną czy wsparcie psychologiczne. Leczenie musi być indywidualizowane i szyte na miarę potrzeb konkretnego pacjenta" - wyjaśnił.
Pytany o to, czy służba zdrowia wytrzyma tę falę epidemii - czy grozi nam jej paraliż, lekarz powiedział, że "jest ostrożnym optymistą". "W porównaniu do sytuacji sprzed roku - dzisiaj mamy zaszczepiony personel i większość pacjentów, mamy maseczki i inny sprzęt ochronny, instalacje tlenowe, procedury, a przede wszystkim wiedzę i doświadczenie - jak reagować. Być może konieczne będzie przekształcanie pojedynczych oddziałów, jednak nie powinno dojść do paraliżu. Chciałbym bardzo podkreślić, że skala problemu, z jakim się zmierzymy, będzie bezpośrednią pochodną sumy indywidualnych decyzji o poddaniu się szczepieniu lub rezygnacji z nich - decyzji podejmowanych przez każdego z nas w ciągu ostatniego roku. Dziś wirus kolejny raz mówi nam: sprawdzam!"- dodał.
Dr hab. Tomasz Smiatacz jest kierownikiem Kliniki Chorób Zakaźnych GUMed, prorektorem ds. studenckich. Jest również członkiem interdyscyplinarnego zespołu doradczego ds. COVID-19, działającego przy prezesie Polskiej Akademii Nauk.