Kto wypiera się dobra, które go kształtowało, ryzykuje, że umrze bezkształtny.
Niedawno do kancelarii parafialnej znajomego księdza przyszedł młody mężczyzna ze swoim ojcem w charakterze świadka. Położył przed kapłanem oświadczenie, że dokonuje apostazji i zażądał odpowiedniej adnotacji w księdze chrztów. Ksiądz wziął to pismo i czyta: „Zostałem wbrew swojej woli zmuszony do przyjęcia chrztu”. Spojrzał na ojca. „Dlaczego zmusił pan syna do przyjęcia chrztu?” – zapytał. „Ja?” – zawołał zdumiony tata. „A kto, ja?” – odpowiedział pytaniem proboszcz.
Tak to często wygląda: własne frustracje i kompleksy leczy się wskazywaniem winnych poza sobą. To pozwala przedstawić siebie jako niewiniątko. Jeśli moje życie nie jest takie, jak chciałem, to dlatego, że źli ludzie od samego początku nie uszanowali mojej wolności.
„Ochrzcili mnie, nie pytając mnie o zdanie” – to modne dziś hasło. I bezmyślne. A gdy byłeś niemowlakiem, pytali cię, jakie sobie wybierasz imię? Pytali o to, czy wolisz mleko matki, czy może jesteś weganinem i pijesz tylko sojowe? Czy o cokolwiek cię pytali?
To naturalne, że rodzice dali ci to, co było dla nich samych najważniejsze. Zrobili to z miłości, bo chcieli, żebyś od początku rozwijał się w możliwie najlepszej atmosferze i żebyś miał dostęp do tego, co najlepsze. A jeśli ktoś jest świadomym chrześcijaninem, za najważniejsze i najlepsze uważa to, co daje człowiekowi udział w życiu Boga.
Wstrzymanie się od ochrzczenia dziecka na czas, „aż dorośnie i samo wybierze”, oznaczałoby, że rodzice albo sami są niewierzący, albo że mają gdzieś to, jakie będzie życie ich potomka – doczesne i wieczne.
Najczęściej apostazja jest dumną nazwą dla mało imponującego procesu rozkładu wiary. A gdy już się ona całkiem rozłoży, człowiek dorabia szczytną motywację dla formalnej decyzji opuszczenia Kościoła. Formalnej, bo faktycznie dawno już go w nim nie było. I teraz oznajmia, iż występuje nie dlatego, że coś zaniedbał, nie chciało mu się, zmarnował jedną, drugą i trzecią łaskę, pławił się w grzechach, tylko dlatego, że „przejrzał”. Spostrzegł, że Kościół to głupota, hipokryzja i oszustwo. Inkwizycja, stosy i pedofilia.
Takie oświecenie nie wymaga myślenia ani wiedzy – przeciwnie, wymaga braku wiedzy o tym, czym jest Kościół. Wymaga zaniechania modlitwy i odcięcia się od refleksji nad procesami duchowymi, które kształtują styl życia. To wymaga przyjęcia szaleństwa „wolności” od wszystkiego, co człowieka w jakikolwiek sposób określa.
Można i tak, tylko po co ci, człowieku, ta „wolność”, skoro przez nią uwalniasz jedynie swoje demony?•