Szczyt UE bez Merkel to jak Rzym bez Watykanu albo Paryż bez wieży Eiffla… Jesteś jak pomnik, jesteś jak kompas naszego europejskiego projektu. Nie zostawiasz nas, twój sposób myślenia i doświadczenie zostaną z nami… Tymi słowami przewodniczący Rady Europejskiej, Charles Michel, żegnał Angelę Merkel na ostatnim (prawdopodobnie) szczycie UE z jej udziałem.
Uroczyste pożegnanie „cesarzowej Europy” pełne było symbolicznych gestów. Wymowne były zwłaszcza dwa: powyższe słowa Michela o „kompasie” oraz długie owacje na stojąco. Z jednej strony – ludzka rzecz pożegnać człowieka. Zwłaszcza jeśli mowa o polityku, który przez 16 lat uczestniczył w sumie w 107 szczytach unijnych. Tym bardziej gdy mowa o przywódcy najważniejszego państwa w UE. Z drugiej strony – można się pożegnać po ludzku, ale stawianie pomnika to już coś więcej. To jasna deklaracja, że ten kierunek polityki, który obrała pani kanclerz, i te metody, które stosowała, są dziś uznawane za obowiązujące przez elity unijne. A przecież gdyby spojrzeć uczciwie na dorobek Angeli Merkel w polityce europejskiej, to należałoby dokonać jednak pewnego krytycznego rozrachunku. Owszem, być może Unia zawdzięcza jej to, że nie rozpadła się (jeszcze) bardziej, niż wskazywałby na to brexit, który de facto jest jednak poważną wyrwą w projekcie integracji. Wyrwą, której Merkel nie była w stanie zapobiec.
Są jednak i takie kryzysy unijne, za które odchodząca kanclerz Merkel odpowiada już osobiście. To kryzys imigracyjny z lat 2015–2016, gdy bez konsultacji z innymi przywódcami i bez ich zgody otworzyła szeroko drzwi Europy na niekontrolowany napływ imigrantów, a później naciskała na pozostałe kraje, by te zgodziły się na ustalone odgórnie „kwoty”. I tak zamiast rozwijania sensownych i godnych dla samych zainteresowanych tzw. korytarzy humanitarnych Europa stała się ofiarą przemytników, którzy skorzystali z zaproszenia niemieckiej kanclerz i zaczęli masowo sprowadzać ludzi nie tylko z krajów dotkniętych wojną. Drugi poważny kryzys, który zafundowała kanclerz Merkel Europie, jest związany z jej parciem do dokończenia budowy gazociągu Nord Stream 2. To paktowanie z Putinem już dziś spowodowało sytuację, w której szantaż gazowy ze strony Rosji i gigantyczny wzrost cen energii to tylko preludium do tego, co w przyszłości może spowodować uzależnienie Europy od rosyjskiego gazu. Nie mówiąc o dalekosiężnych skutkach tego przedsięwzięcia dla (nie)pokoju w Europie. Biorąc to wszystko pod uwagę, fetowanie dziś pani Merkel, zamiast krytycznej refleksji nad jej polityką i wyciągnięciem wniosków, wygląda trochę groteskowo. Zwłaszcza w kontekście równoległego grillowania Polski, choć to Warszawa najgłośniej przed tymi wszystkimi pułapkami przez lata ostrzegała. Co robić – historię piszą zwycięzcy, a nie ci, którzy mają rację. Nihil novi.•
Jacek Dziedzina