Nie ma żadnych powodów, by polski Trybunał Konstytucyjny w 2021 roku wypowiadał się inaczej o pierwszeństwie prawa krajowego nad unijnym, niż zrobił to w 2005 roku w zupełnie innym składzie. Nie ma również powodu, by wyroki Trybunału odbiegały od tego, co w tej kwestii orzekł jego niemiecki odpowiednik.
08.10.2021 09:59 GOSC.PL
Zdaję sobie sprawę, że na rozgrzane politycznymi emocjami głowy żadne argumenty raczej nie działają, ale mimo wszystko warto powtarzać do znudzenia rzeczy oczywiste. A zatem – wczorajszy wyrok TK nie odbiega od tego, co Trybunał w zupełnie innym składzie orzekł już w 2005 roku: sędziowie uznali wówczas, że „Konstytucja pozostaje – z racji swej szczególnej mocy – »prawem najwyższym Rzeczypospolitej Polskiej« w stosunku do wszystkich wiążących Rzeczpospolitą Polską umów międzynarodowych. Dotyczy to także ratyfikowanych umów międzynarodowych o przekazaniu kompetencji »w niektórych sprawach«”. Mowa właśnie o członkostwie w UE, bo Polska, wstępując do niej, przekazała część kompetencji, jakie ma państwo, organom unijnym. Po pierwsze jednak – część, a nie wszystkie kompetencje, a po drugie – nawet w przypadku kompetencji przekazanych to konstytucja ma nadrzędną moc prawną i „korzysta ona na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej z pierwszeństwa obowiązywania i stosowania” (czyli w 2005 roku TK poszedł nawet dalej niż we wczorajszym wyroku!). Warto przy tym podkreślić, że przewodniczącym ówczesnego TK był prof. Marek Safjan, obecnie sędzia TSUE w Luksemburgu, więc zasadę pierwszeństwa prawa krajowego wyrażał nie tylko skład TK sprzyjający obecnej władzy.
Równie mocno zasadę pierwszeństwa polskiej konstytucji wyraził TK w wyroku z listopada 2010 r. Tu sędziowie użyli kluczowego sformułowania „tożsamość konstytucyjna”, która jest „nieprzekazywalna”. Trybunał uznał, że „przekazanie kompetencji jest dopuszczalne jako niezagrażające tożsamości narodu i suwerenności tylko w takim zakresie, w jakim nie narusza konstytucyjnych podstaw państwa”. Sędziowie orzekli również, że wykładnia przychylna prawu europejskiemu „w żadnej sytuacji nie może prowadzić do rezultatów sprzecznych z wyraźnym brzmieniem norm konstytucyjnych i niemożliwych do uzgodnienia z minimum funkcji gwarancyjnych, realizowanych przez Konstytucję”. Podtrzymana została również opinia TK z 2005 roku, że przekazanie kompetencji organizacji międzynarodowej „nie może naruszać postanowień Konstytucji, w tym zasady nadrzędności Konstytucji w systemie źródeł prawa”, bo to konstytucja pozostaje – z racji swej szczególnej mocy – „prawem najwyższym Rzeczypospolitej Polskiej” w stosunku do wszystkich wiążących Rzeczpospolitą Polską umów międzynarodowych. Dotyczy to także ratyfikowanych umów międzynarodowych o przekazaniu kompetencji „w niektórych sprawach”.
W podobnym kierunku poszło orzeczenie niemieckiego Federalnego Trybunału Konstytucyjnego z czerwca 2009 roku (a więc pół roku przed wejściem w życie traktatu z Lizbony wraz z Deklaracją 17, która wprawdzie mówi o pierwszeństwie prawa unijnego, ale nie jest – ze względu na brak zgody wszystkich krajów członkowskich! – integralną częścią traktatu, właśnie ze względu na brak jednomyślności w tej kwestii). Zdaniem niemieckich sędziów „z Deklaracji 17 nie wynika konieczność bezwarunkowego stosowania przez Niemcy prawa unijnego” oraz że „pierwszeństwo prawa unijnego nie może doprowadzić do utraty tożsamości konstytucyjnej Niemiec”. W „Przeglądzie Prawa Konstytucyjnego” z 2013 roku znalazłem analizę tego wyroku, z której wynika, że „możliwa jest sytuacja, w której w Niemczech nie byłaby stosowana unijna regulacja prawna sprzeczna z niemiecką Ustawą Zasadniczą”, bo „prawu europejskiemu może przysługiwać co najwyżej pierwszeństwo stosowania, gdyż zasada pierwszeństwa nie powoduje utraty ważności przepisów krajowych niezgodnych z prawem unijnym”.
Trzeba wreszcie powiedzieć rzecz zasadniczą: w Europie spór o wyższość prawa unijnego nad krajowym lub krajowego nad unijnym ciągnie się od paru dekad. A ponieważ nie jest to spór tylko prawny, ale głównie polityczny – wydaje się nierozstrzygalny. Nie zmieni tego również wyrok polskiego Trybunału Konstytucyjnego. Trudność w rozstrzygnięciu tego sporu polega na tym, że do pewnego stopnia obie jego strony mają rację – wynika to z niejednoznaczności zapisów traktatowych, gdzie w zobowiązującej części nie ma mowy o wyższości prawa unijnego, za to jest to dodane, w wyniku kompromisu, do jednej z deklaracji, co miało być próbą pogodzenia dwóch stron.
Tyle że trudno o zgodę w sytuacji, gdy ostatecznie sprowadza się to do sporu o to, czym Unia Europejska ma być: Europą ojczyzn czy superpaństwem. Brak jednomyślności w tej kwestii jest źródłem sporu o wyższość prawa unijnego nad krajowym lub odwrotnie. Widać to wyraźnie w historii tego spierania się o pierwszeństwo, która sięga lat 60. XX wieku. Nie jest zatem tak, że tylko Polacy mają z tym problem, czy też że problem z tym ma wyłącznie obecna ekipa rządząca. Zarówno orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości UE, jak i wyroki krajowych sądów konstytucyjnych (m.in. niemieckiego i rumuńskiego) pokazują, że jest to jedna z najbardziej żywych w Unii linii podziału.
Spór mogłaby zakończyć tylko jedna rzecz: absolutnie jednoznaczny zapis w traktacie (nie w załącznikach ani w deklaracjach, ani tym bardziej nie w orzeczeniach Trybunału Sprawiedliwości UE), definiujący bez żadnych wątpliwości, czym Unia jest i które prawo ma absolutne pierwszeństwo. Tyle tylko, że to oznaczałoby realny rozpad UE na co najmniej dwie unie, bo rozstrzygnięcie sporu w jedną lub drugą stronę byłoby zbyt fundamentalne, by utrzymać Unię w obecnym kształcie. A ponieważ mimo wszystkich różnic nikt nie ma interesu w rozpadzie UE, to i decyzji o tak jednoznacznym zapisie nikt nie podejmuje (po jednej nieudanej próbie z niedoszłą konstytucją europejską). Jesteśmy zatem skazani na nieustanne przeciąganie liny w sporze o pierwszeństwo prawa. Polska nie ma żadnych powodów, by w tym sporze, teraz dodatkowo obarczonym ostrą walką polityczną, ulegać presji urzędników z Brukseli, którzy chcieliby spór rozstrzygnąć drogą pozatraktatowych nacisków i wyroków rozszerzających komptenecje TSUE. A jeśli ktoś nadal uważa, że tylko Polska ma problem z unijnym orzecznictwem, to warto zatrzymać się nad tymi słowami: „Musimy odzyskać suwerenność prawną, aby nie podlegać więcej orzeczeniom Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE)”. To nie cytat z narady kierownictwa PiS, polskiego rządu czy nawet jakiejkolwiek otwarcie antyunijnej europejskiej partii. To wypowiedź Michela Barniera, jednego z głównych pretendentów do prezydentury we Francji, byłego komisarza UE oraz…negocjatora z ramienia Brukseli w sprawie umowy brexitowej z Londynem. W Polsce nikt tak poważny nie posunął się dotąd do propozycji całkowitego wypowiedzenia posłuszeństwa wyrokom TSUE. Polska chce tylko zachować dla siebie te obszary kompetencji, których nigdy nikomu nie przekazywała.
Jacek Dziedzina