Jestem szewcem – mówił, choć nie był szewcem. Nie jesteś Żydem – orzekli, choć był Żydem. Czy ktokolwiek przypuszczał, że to drące się wniebogłosy obrzezane dziecko zostanie jednym z najsłynniejszych polskich karmelitów?
Żydówka! – ryknęli wieśniacy i obrzucili przerażoną Rachelę śniegiem. Dziewczynka, by zmylić pogoń, uklękła pod krzyżem. – Może pomyślą, że jestem katoliczką? – kombinowała. Po raz pierwszy w życiu krzyknęła: „O Jezu!”. Chłopcy odpuścili. Był 6 stycznia 1943 roku. Objawienie Pańskie. Rachela spojrzała na figurę cierpiącego Mesjasza. Nie przypuszczała, że to początek długiej miłosnej historii. Opowiada mi ją po kilkudziesięciu latach jako benedyktynka w Jerozolimie. Wspomina swą zawirowaną historię, a w czasie opowieści co chwilkę powraca jedno imię: Daniel. Niemal bliźniacze losy. Dzieciństwo w cieniu menory, wojna, schronienie w klasztorze, a potem nieoczekiwana miłość i zachwyt Nowym Przymierzem. W konsekwencji śluby zakonne i tęsknota, która w końcu wymusza decyzję: jadę do Erec Izrael!
Szmulek daje kwiatki
Do okien mieszkania Rufeisenów w Zadzielu zaglądały szczyty gór. Był rok 1922. Szmulek miłość do Tory wyssał z mlekiem matki. Każdego dnia szeptał „Sz’ma Israel”. „Wiecie, mam w rodzinie takiego Szmulka – opowiadał ludziom Heinrich Rufeisen, karczmarz. – Jak on idzie do kogoś, to idzie bardzo długo. Bo kładzie kwiatki waszej Matce Boskiej w Jej kapliczkach!”. Proroctwo? Przeczucie? Zwykły kaprys dziecka?
Wybuchła wojna, a Szmul (Oswald) znalazł się na Wileńszczyźnie. Związał się z Halutsim – syjonistycznym ruchem pionierów. Wielokrotnie ocierał się o śmierć, ale za każdym razem udawało mu się zagrać jej na nosie. W Wilnie wpadł w ulicznej łapance, ale niepostrzeżenie schronił się w kolejce ludzi czekających na chleb. Ocalał. Niebawem znów został schwytany. Śmierć zajrzała mu w oczy. – Kim jesteś Żydzie? – krzyknął żandarm dokonujący w piwnicy selekcji. – Szewcem – odparł nie-szewc. I to go ocaliło. Niemcy potrzebowali butów. Innym razem zawleczony na podwórko wślizgnął się przez okienko do piwnicy. Niemcy złapali wszystkich prócz niego. A przecież wbiegli do piwnicy i niemal ocierali się o ukrytego Oswalda!
Warto uczyć się języków. Przekonał się o tym Rufeisen. Płynnie mówił po hebrajsku, polsku, w jidysz i po niemiecku. Ta ostatnia umiejętność okazała się zbawienna. Wnet doceniono jego lingwistyczny talent. On, Żyd, został tłumaczem komendanta żandarmerii w białoruskiej miejscowości Mir. I wówczas stała się rzecz niezwykła. Rufeisen podsłuchał rozmowę szefa z dowódcami SS. Ustalali termin likwidacji miejscowego getta. Oswald ostrzegł rodaków i zorganizował ucieczkę. Nie, nie kilku znajomych rodzin. Wszystkich! Uciekło około 300 osób. Gdy po latach ocaleni spotkali się w Izraelu, płakali jak bobry… Wściekli Niemcy urządzili na dziewiętnastolatka nagonkę. Ukrył się w stogu siana. Obława przeszła bokiem. Złośliwy podmuch wiatru rozsypał siano, więc schował się w wysokim życie. Po kilku dniach zapukał do bram klasztoru zmartwychwstanek, który stał w pobliżu. Drzwi otwarły się. Mniszki ukrywały Oswalda przez 15 miesięcy. Szmulek, który kiedyś obdarowywał Matkę Boską polnymi kwiatkami, miał okazję poznać Ją i Jej Syna. Wpadł po uszy.
Marcin Jakimowicz