Jestem szewcem – mówił, choć nie był szewcem. Nie jesteś Żydem – orzekli, choć był Żydem. Czy ktokolwiek przypuszczał, że to drące się wniebogłosy obrzezane dziecko zostanie jednym z najsłynniejszych polskich karmelitów?
Żywy płomień
Ściany chałupy w Siwcówce, schowanej w górach niedaleko Suchej Beskidzkiej, słyszały niejedno. Prosta góralka Kunegunda Siwiec spotykała się tu z samym Jezusem. Nic dziwnego, że do chałupy zaglądał często młodziutki zakonnik. Długo rozmawiali o Janie od Krzyża. Jego „Żywy Płomień Miłości” góralka znała niemal na pamięć. Kim był ten świeżo upieczony karmelita? Szmulkiem, Oswaldem. Lektura Ewangelii tak go oczarowała, że wstąpił do nowicjatu karmelitów w Czernej. Przyjął imię Daniel Maria od Najświętszego Serca Pana Jezusa. W 1952 roku został kapłanem. Pracował w Wadowicach i Czernej. Stał się wziętym rekolekcjonistą. Opowiadał o Ewangelii z takim zapałem, że w czasie misji w Krakowie kościół na Piasku pękał w szwach. Sporo pisał, spowiadał, uczył kleryków liturgiki.
A jednak marzył o wyjeździe do Izraela. Nie był to kaprys. Chciał pojechać do Palestyny w jednym celu: by w ojczyźnie Chrystusa głosić Dobrą Nowinę. „Wrosłem w Karmel Polski. Czuję się w nim znakomicie – pisał w 1957 r. do przełożonych. – Niemniej istnieje szereg powodów, dla których proszę o wyjazd. Nic mnie tam w tej chwili nie ciągnie, prócz przekonania, płynącego z pobudek religijnych. W 1950 r. liczba Żydów, katolików osiągnęła 8 tys. Jeżeli się uwzględni fakt ukrywania konwersji wobec władz izraelskich, trzeba tę liczbę powiększyć. Ludziom tym grozi regresja do judaizmu. Nie można uważać za dogmat tego, że Żydzi absolutnie się nie nawrócą do powrotu Eliasza Proroka. Może on ukoronuje ruch, który rozpocznie się wcześniej?”. Ojciec Daniel otrzymał zgodę przełożonych. W 1959 roku dotarł do Izraela. Czy przypuszczał, jak wielką batalię będzie musiał stoczyć na tej spalonej słońcem ziemi?
Kto ty jesteś?
– Żyd modli się do Boga: „Boże, ja mam same kłopoty, mój syn…”. Mówi Bóg: „Co z twoim synem?”. „Oj, mój syn przeszedł na chrześcijaństwo”. Bóg: „A co ja mam powiedzieć?”. To żart, który przytacza w książce „W dwóch światach” prof. Szewach Weiss. „Oswald Rufeisen, czując się Żydem, mając żydowską biografię, będąc bohaterem Holocaustu, mając żydowskich rodziców, według żydowskiej religii on jest super-Żydem, ponieważ matka jest Żydówką, on wrócił – opowiada o. Tomaszowi Dostatniemu. – W biurze spraw wewnętrznych pracowali wtedy Żydzi religijni. Wyobraź sobie, siedzi taki religijny Żyd, urzędnik, ktoś puka. Wchodzi karmelita z krzyżem i mówi: »Ja jestem Żydem«. Ataku serca można dostać… To była sytuacja dramatyczna. On powiedział: »No, mój drogi, Ty nie możesz dostać obywatelstwa. Możesz być tutaj, masz wizę, masz swój klasztor w Hajfie, ale nie możesz dostać obywatelstwa«”.
Gdy na podstawie ustawy o powrocie o. Daniel postanowił ubiegać się o izraelskie obywatelstwo, sprawa stała się głośna. Wsadził kij w mrowisko. Izrael nie przyznaje bowiem obywatelstwa katolikom. Nie ma mowy, by pozwolono im dokonać alii, czyli „powrotu do kraju przodków”, która wiąże się z przyznaniem obywatelstwa. Mogą jej dokonać tylko Żydzi, którzy nie przyjęli innej religii niż judaizm. Dlaczego? W chwili powstania państwa pojawiło się pytanie: co łączy Żydów rozproszonych dotąd po świecie? Nie rasa (Żydami są ludzie wszystkich ras), nie kultura (to ludzie różnych kultur) i nie język (przybysze mówili w jidysz, po hebrajsku, rosyjsku, czy polsku). Jedynym wspólnym mianownikiem była ich religia. Izrael szukał spoiwa, będącego w stanie złączyć niewiarygodny wielokulturowy tygiel. I znalazł. Deklaracja przywiązania do religii ojców łączyła Żyda z blokowiska w Nowosybirsku (w Izraelu mieszka około 1,5 mln jego rodaków), ciemnoskórego przybysza z Etiopii i potomków krawca z zapadłego sztetl pod Mińskiem. Religia i państwo są nierozerwalnie złączone. Nikt nie wyganiał ojca Daniela, ale nie chciano mu przyznać obywatelstwa (na podobny opór napotkał niedawno ks. Weksler-Waszkinel). Sprawa Rufeisena znalazła finał w izraelskim Sądzie Najwyższym. Stosunkiem głosów 4:1 wymiar sprawiedliwości orzekł, że Rufeisen… nie jest Żydem.
Zabolało. Ale karmelita nie tupał nogami. Decyzję przyjął z pokorą. Nie uznano go za Izraelczyka de iure, stał się więc nim de facto. Mnich w końcu otrzymał obywatelstwo na zasadach obowiązujących każdego, kto stara się o nie, nie będąc Żydem. Osiadł w klasztorze Stella Maris na górze Karmel. Zajął się duszpasterstwem. Pielgrzymujący do wzgórz, z których prorok Eliasz ściągał Boży ogień, zapamiętali łagodny wzrok, uśmiech i ogromną ewangeliczną gorliwość karmelity. Dlaczego ten targany sprzecznościami, „stojący w wyłomie muru” człowiek zarażał innych swą wewnętrzną harmonią? – Może najważniejsze jest nosić w sobie Boga tak na co dzień, zwyczajnie? – opowiadał historyczce Ewie Kurek. – Nosić Go w sobie i wypełniać Jego przykazania? Tak naprawdę to tęsknię do śmierci. Gdy przekroczę jej granicę, nie będę musiał nic nikomu tłumaczyć. Bóg przecież wie i wszystko rozumie. Poza Janem Pawłem II i garstką moich przyjaciół, tylko Bóg naprawdę rozumie, o co w tym wszystkim chodzi…
Doczekał się. Zmarł 30 lipca 1998 r. w szpitalu w Hajfie. Do ostatnich chwil życia powtarzał modlitwę, którą usłyszał jako mały Szmulek w synagodze. „On jest nieskazitelny; On jest jedyny; On jest wszechmocny; On jest wszechwiedzący; On jest straszliwy; On jest wzniosły; On jest mocarny; On jest wykupicielem; On jest olśniewający” – szeptał.
Marcin Jakimowicz