Stygmaty były dla świętego ojca Pio źródłem cierpienia, ale też szczęścia. Bóg nigdy nie daje jednego bez drugiego.
Był piątkowy poranek 23 września 1918 r. Zakonnik klęczał przed krucyfiksem w chórze klasztoru w San Giovanni Rotondo. Nagle ogarnęło go uczucie, jakby zapadał w słodki sen. „Wszystkie zmysły, wewnętrzne i zewnętrzne, jak również wszystkie zmysły duszy zatopiły się w niewysłowionym spokoju. Otaczała mnie całkowita cisza, która ogarnęła także moje wnętrze. Pojawił się pełny spokój i aprobata dla całkowitego wyrzeczenia się wszystkiego oraz wytchnienie od boleści” – relacjonował później w liście do o. Benedetto, swojego kierownika duchowego, datowanym na 22 października 1918 r. W tej chwili ujrzał przed sobą tajemniczą postać. Była podobna do tej, którą widział już wieczorem 5 sierpnia. Spowiadał wtedy kleryków, gdy „niebiańska osoba” przebiła jego duszę jakby rozpalonym sztyletem. Ojciec Pio odczuł wtedy ogromny ból, który trwał dwa dni.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak