Mamy w układzie kosmicznym strażnika. A w zasadzie dwóch. To dzięki nim Ziemia nie jest narażona na permanentne niebezpieczeństwo. Mam nadzieję, że strażnikom uda się nas dopilnować.
Kilkanaście dni temu można było z Ziemi zobaczyć, jak na tle tarczy Jowisza przemieszcza się cień jednego z jego księżyców. To zjawisko dość częste (w końcu Jowisz ma kilkadziesiąt księżyców), ale nawet częste zjawiska są chętnie śledzone. Tak było i tym razem, ale ci, którzy patrzyli, fotografowali i filmowali, nie zapomną tego dnia nigdy. Bo akurat wtedy, gdy cień księżyca miał przemknąć po powierzchni Jowisza, w planetę uderzyło coś potężnego. Trudno powiedzieć, jak duży był to obiekt, ale z całą pewnością był znacznie większy od meteorytu, który kilkadziesiąt milionów lat temu spowodował wyginięcie na Ziemi dinozaurów. Gdyby obiekt, który uderzył w Jowisza, wpadł w naszą atmosferę dzisiaj, Ziemia byłaby zamieszkana co najwyżej przez bakterie.
A jednak prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jest niewielkie. Nie dlatego, że w kosmosie nie ma planetoid, komet czy asteroid, które lecą przez Układ Słoneczny, tylko dlatego, że to właśnie Jowisz i Saturn grawitacyjnie wszystko biorą na siebie. To dzięki nim Ziemia nie jest narażona na permanentne niebezpieczeństwo. Źródła tego niebezpieczeństwa należy szukać na peryferiach Układu Słonecznego. Jeżeli więc cokolwiek miałoby nam zagrażać, będzie leciało do nas z zewnątrz, a nie od strony Słońca. Tyle tylko, że zanim do nas doleci, musi przekroczyć orbity najpierw Uranu, potem Saturna, a w końcu Jowisza, największej planety Układu Słonecznego. Te trzy globy, a zwłaszcza dwa ostatnie, są dużo większe od małych planet wewnętrznych (czyli Merkurego, Wenus, Ziemi i Marsa) i dlatego siłą swojej grawitacji roztaczają nad nami parasol ochronny. Podczas gdy kolizje dużych, ciężkich planet z obiektami kosmicznymi są częste, to uderzenia w powierzchnię małych planet wewnętrznych są bardzo mało prawdopodobne. Przynajmniej teraz, bo na początku historii Układu Słonecznego sytuacja wyglądała inaczej. Pomiędzy młodymi planetami było tak dużo kosmicznego gruzu, że zderzenia były niemal codziennością. Tym bardziej że kolejność planet była wtedy inna niż dzisiaj. To dzięki tym zderzeniom mamy tutaj dużą część (a może nawet całość) wody. Przyleciała do nas z kometami, które rozbijały się o powierzchnię Ziemi. Nie jest wykluczone, że wraz z nimi doleciały do nas także składowe życia. A może nawet życie bakteryjne. Dzisiaj by już nie przyleciało.
Tomasz Rożek