Czy przybyli jacyś mityczni Polacy i wzięli pod swój podkuty, krakowski bucik biednych Rusinów? Trudno o większą historyczną bzdurę.
Przez wieki kolonizowaliśmy dzisiejsze: Litwę, Białoruś, Ukrainę, Słowację... – ogłoszona niedawno opinia pani poseł Lewicy Anny Marii Żukowskiej obudziła żywą dyskusję wokół postawionej tezy. Piszę teraz V tom „Dziejów Polski“, obejmujący czas owej „kolonizacji“, pozwolę sobie zatem przytoczyć dane do odpowiedzi na pytanie: kto był „właścicielem niewolników” na ziemiach ruskich Korony. Największym właścicielem ziemskim w całej Rzeczpospolitej był prawosławny Rusin: Konstanty Ostrogski (1526–1608). Włości księcia, poza Wołyniem – w większości po prostu należącym do tego magnata – obejmowały miasta i wsie w województwach: bracławskim, kijowskim, ruskim, brzeskim, mińskim, nowogrodzkim, witebskim, wileńskim, ale także w rdzennie polskich województwach krakowskim i sandomierskim (m.in. Tarnów, Opatów, Ćmielów). Czy to znaczy, że ruski kniaź kolonizował polskie ziemie i uciskał polskiego chłopa? No, można i tak to ująć, jeśli ktoś chciałby używać kategorii publicystyki politycznej XX czy XXI wieku do opisu rzeczywistości XVI i XVII stulecia. Syn Konstantego, Janusz (1554–1620), ku rozpaczy ojca przeszedł na katolicyzm – jak wielu ruskich prawosławnych magnatów i przedstawicieli szlachty całkowicie dobrowolnie. Czy stał się przez to etnicznym Polakiem? Zostawmy takie bzdurne rozważania specjalistom od praw norymberskich. Możemy zamiast tego przypomnieć, jakie dobra materialne ten ostatni męski potomek ruskiego rodu Ostrogskich zostawił po sobie – najkrócej: 80 miast i 2760 wsi. To były dobra jednego Rusina „wyzyskiwanego” przez Polaków.
Zbigniew Anusik, łódzki historyk, najlepszy aktualnie znawca latyfundiów magnackich, obliczył ich wielkość na terenie dzisiejszej Ukrainy około roku 1629 – w czasie daleko posuniętej „kolonizacji” tego obszaru. Na pierwszym miejscu książę Jerzy Zbaraski, ruski kniaź, właściciel 28 197 dymów, czyli domów/zagród (łącznie w miastach i we wsiach). To oznaczało przynajmniej 100–150 tys. poddanych: tylko w trzech województwach ukrainnych! Na drugim miejscu kolejni przedstawiciele spokrewnionej z Ostrogskimi, czysto ruskiej rodziny Zasławskich: Aleksander i jego syn, Władysław Dominik. Do nich należało w tych województwach 27 370 dymów. Za tą parą liderów następną dwójkę, już wyraźnie „uboższą”, tworzyli także książęta o nieposzlakowanej, ruskiej lub zruszczonej tożsamości. Książę Karol Korecki miał 12 043 dymy. Jeremi Wiśniowiecki, którego ród wywodził się z dynastii Rurykowiczów, fundatorów pierwszego ruskiego państwa – 9240 dymów. Dopiero na piątym miejscu wśród wielkich „obszarników” na ziemiach ukrainnych pojawił się ktoś pochodzący z niewątpliwie polskich ziem Korony: Tomasz Zamoyski, syn Jana. Powiększył on swój majątek na terenie województw ukrainnych przez ożenek z dziedziczką ruskiego rodu Ostrogskich: Katarzyną. Mieli razem na tym terenie 8397 dymów. Nie było żadnej kolonizacji w formie obcego najazdu, narzuconego panowania, wywłaszczenia miejscowych i zaboru ich ziem. Była, owszem – ale taka jak „niemiecka” na ziemiach książąt piastowskich w XIII wieku: a więc zasiedlanie pustek, organizowanie nowych osad lub odbudowa starych na miejscach pustoszonych przez Tatarów. A kto je zasiedlał na „Ukrainie” na przełomie wieków XVI i XVII? Jak wykazują studia współczesnych badaczy ukraińskich Petra Kułakowśkiego i Mykoły Krykuna, owa kolonizacja „Dzikich Pól” odbywała się z walnym udziałem szlachty ruskiej z województw: wołyńskiego, ruskiego, bełskiego, podolskiego oraz z ziem dzisiejszej Białorusi. „Mazurzy” bynajmniej w tej fali nie dominowali. Sformułowanie „dla nas piekło, dla was raj”, które podtrzymywała do niedawna w duchu nacjonalistycznej szkoły Mychajła Hruszewskiego część badaczy ukraińskich, brzmi w perspektywie rzeczywistej historii owej „kolonizacji” anachronicznie. Nie miało ono w przedstawionym tutaj okresie wiele wspólnego z podziałem „my” – uciskani Ukraińcy/Rusini i „oni” – „polscy panowie”. Sam Hruszewskij, ojciec szowinistycznej interpretacji ukraińskiej historii, zauważył, że ruscy książęta w owej epoce – a więc Ostrogscy, Sanguszkowie, Zbarascy, Wiśniowieccy i Koreccy – otrzymywali przecież od króla kluczowe urzędy i najwyższe miejsca w „polskim” senacie. A to oni, nie kto inny, byli głównymi organizatorami osławionej „kolonizacji”. Tyle że nie miała ona nic wspólnego z tym obrazem, jaki znamy z brutalnego podboju Afryki, części Azji czy Ameryki, drenażu ich zasobów i segregacji rasowej dokonywanej przez białych kolonizatorów z zachodniej Europy.•
Andrzej Nowak