Historię swej dramatycznej ucieczki opowiedziała BBC.
Wkrótce po przejęciu władzy przez Taliban przed domem 29-letniej Zarify Ghafari pojawili się talibowie i zbili ochroniarza. Ghafari, która byłą znaną osobą publiczną i działaczką na rzecz praw kobiet, sądzi, że była zagrożeniem dla talibów, ograniczających prawa kobiet. "Mój głos miał moc, której nie mają karabiny" - oznajmiła.
Jeszcze 17 sierpnia, dwa dni po zdobyciu przez talibów władzy w Afganistanie, burmistrzyni przyznała, że po prostu czeka, aż talibowie znajdą i zabiją ją i jej męża. "Siedzę tu i czekam, aż przyjdą, nie ma nikogo, kto mógłby pomóc mnie lub mojej rodzinie. Siedzę tylko z mężem i rodziną. A oni przyjdą po ludzi takich jak ja i mnie zabiją. Nie mogę zostawić mojej rodziny. A zresztą, gdzie ja bym poszła?" - mówiła brytyjskiej gazecie "i".
Przeczytaj też: Chaos i przerażenie po zamachach przy lotnisku w Kabulu
Dzień później udało jej się jednak zorganizować samochód, który zabrał ją wraz z rodziną na lotnisko w Kabulu. Ukryła się w miejscu, gdzie pasażerowie trzymają nogi, i w ten sposób przejechała przez posterunki talibów. Po dotarciu na miejsce okazało się, że talibscy bojownicy są wszędzie.
Z pomocą ambasadora Turcji w Kabulu udało jej się jednak wsiąść na pokład samolotu lecącego do Stambułu i stamtąd dotarła do Niemiec. Zapowiada, że będzie chciała spotykać się z politykami i światowymi liderami, by zwrócić uwagę na warunki życia Afgańczyków pod rządami talibów.
Ma jednak zamiar rozmawiać również z talibami, bo „musimy się nawzajem rozumieć”. "Obce siły nam nie pomogą. Czas, byśmy sami rozwiązali sprawy z Talibanem. Jestem gotowa wziąć na siebie tę odpowiedzialność" - zadeklarowała.
Dodała, że wyjeżdżając wzięła ze sobą trochę afgańskiej ziemi i ma nadzieję, że kiedyś będzie mogła zawieźć ją z powrotem.