„Tóź widzicie, moi drodzy, jak to jest. Lepiej być zębokiem czyli dentystą u krokodylów niż ludziom prowda pedzieć”. Stach Kropiciel opisuje mężczyzn – felieton z archiwum „Gościa”.
Gawędy Stacha Kropiciela ukazywały się na łamach „Gościa Niedzielnego” w latach 1924–1973. Pisane po śląsku, pełne humoru i trafnych spostrzeżeń teksty były efektem wędrówek po Górnym Śląsku i obserwacji pozytywnych i negatywnych zjawisk.
W gawędzie z nr 7/1927 GN:
Czytaj też: Piórem jak cepem, czyli kultowe gawędy z „Gościa”
Aż mnie wom oczy bolały jakiech na ta uroczystość katedralna w kościele św. Piotra i Pawła patrzoł. Wybrołech sie z moją starą, a wnuczków, których przecach dobrze znocie, Pietrka i Karlika, zabraliśmy tyż ze sobą, aby później mogli pedzieć: Mychmy tyż byli przytem, jak odczytano w Katowicach ten list pasterski Ks. Biskupa Lisieckiego, że sie zaczyna bodowa katedry. Tóż jak Ksiądz Biskup przyszli w otoczeniu księży kanoników, zaczęła się uroczysta Msza pontyfikalna. Ale Pietrek, ten starszy, co za rok pójdzie do szkoły, nie doł mi pokoju, jeno mie sie ustawicznie pyto, co to wszystko znaczy. Pouczyłech go po cichu, że Ksiądz Biskup mają mitrę i pastorał jako znak godności arcypasterskiej, a że im cało gromada księżoszków do Mszy św. służyć musi. Nie zwrócił wom ten synek wcale żodnej uwagi na wojewodę i generała i innych dygnitarzy, jeno patrzoł otwartą gębą na księżoszków przed ołtarzem.
– Starzyczku, są to tyż księżoszki, co tam przed ołtorzem w tych biołych korzuszkach siedzą?
– Toć, tyż, i nawet wyżsi i starsi księża, a nazywają sie kanonicy.
– Ale starzyczku, czamu oni to noszą zegarek z łańcuszkiem, wywieszony na piersiach, a nie w kapsie?
–To nie jest zegarek, jeno to jest dystynktorjum, znak ich godności kanonickiej.
– Ale starzyczku, czamuż tam ci dwaj noszą na czopce tako czerwono róża?
– To są ks. Kapica i ks. Skowroński, a obaj są prałatami, to znaczy, że są najwyższymi kanonikami.
– A wtóry to są ks. Skowroński?
– Ten z temi biołemi włosami.
– To starzyczku, jakbyście wy nie mieli łysiny, to byście tyż już mogli być prałatem?
– No, ale terazki bydź cicho, bo sie to nie godzi godać w domu Bożym, a rzekej, bo tam już starka na nas patrzą, a w doma zaś dostaniemy auspuc. Widzisz, jak tam Karliczek przy starce cichutko siedzi?
Widzicie, tak to jest. Przychodzi człowiek do kościeliczka i do sie bez takiego małego huncfota skusić do godanio. Ale mi sie to już nigdy nie zdarzy, bo jak sie wyzywo na innych, to samemu trza dawać przykład dobry. A potem ks. prałat Kapica odczytali ten piękny list pasterski o budowie katedry silnym głosem, a musza pedzieć, że mi sie bardzo podobał i że swoje zrobi. Jakoś ludzie zaczynają miedzy sobą mówić o nowej katedrze, a to zawdy jest dobry znak. Ale musza też przyznać, że i ks. prałat Kapica bardzo pieknie czytali, że aż ludzie i mury słuchały.
Po południu (na objod mielichmy wandzone mięso z kapustą i gałeczkami, a gwoli tej uroczystości otworzyła moja dlo nos wszystkich nowa krauza ze śliwkami, a zofcik od śliwek dała nom w kieliszeczku zamiast wina), poszełech na nieszpory i na akademię papieską. Ale tę akademię opisze wom godniejsze pióro. Dwóch było mówców: ks. prob. Mateja i ks. kanclerz Skrzypczyk. Ks. proboszcz w zagajeniu akademji udowodnił trafnie, czamu to urządzamy akademie papjyskie w czasie automobilów i aeroplanów, mianowicie dla tego, by się Kościół nie rozlazł, to jest, aby w idei papiestwa skupione zostały wszystkie siły katolickie. Potem ks. kanclerz jeszcze trafniej podał powody obchodzenia dni pamiątkowych a szczególnie uroczystości papieskich, ale najtrafniej i najdokładniej powiedzieli ks. Biskup sami i przemówili do serca śląskiego, że „Ślązak” znaczy to samo, co „dobry katolik”, a powiedzieć też „my ślązacy” jako znak, że się czują jedno z nami i że wiedzą, że momy złote serce choć tam czasem nie momy tej jeleganckiej gładkości i formy, jak to bez ten przykłod insi. No, a że tak umieli trafić do serc naszych, to my tyż chcemy trafić do ich serca w sprawie katedry.
A terazki jest druga część gawędy. Dostołech wom gróbelackie pismo od Zeflika Żymloka, co jo se to myśla, tak pisać o nim w „Gościu”, i że on możno więcej do na katedra, jak jo i że jo dycki mom porządnych ludzi za błozna a jeno siebie wychwolom i żech jest faryzejusz i co se to ludzie tero o nim myśleć mają i że sie koledzy z niego tero śmieją i że mie już chcioł zaprosić na wesele swej córki Elfrydy, ale taroz tóż prawie ni, a że se jeno mom dać pozór!
Tóź widzicie, moi drodzy, jak to jest. Lepiej być zębokiem czyli dentystą u krokodylów niż ludziom prowda pedzieć. Dyckich wyzywoł na kobiety, ale dzisiok musza też chłopom coś do ucha szepnąć, boch nie wiedzioł, że chłopi sie tyż tak obrazić mogą. Tóż dziś zakończy sie gawęda na temat mężczyzn, a kobiety mogą sie radować.
Wiecie, mom takie dwa obrozki z Krakowa w doma, które życie ludzkie przedstawiają w postaciach zwierzęcych. Tóż dzisiok o pierwszym obrozku, mianowicie o męskim. (A jakbyście się chcieli zemścić, to wom podom adresa malarza).
Numer pierwszy: Dziesięć lat – cielątko. Tóż dziesięcioletniego synka porównuje malarz z cielątkiem. Takie cielątko to gryfne zwierzątko. Skocze se tak bez trosk i jak mały niedźwiedź przez świat, dycko za wielką trzodą, a dycko chciałoby mieć jaknajwięcej i jaknajzieleńsze pastwisko. Tak też syneczek, mający dziesięć lat, jeszcze nic nie wie o troskach życia i o jarzmie roboty, które później będzie musiał nosić, nic nie wie o bezrobociu, jeno chciołby mieć największe porcje przy obiedzie i wieczerzy, myśli se, że żoden nie jest tak mocny jak on w całej wsi, a chciołby (na Śląsku) zazwyczaj być za szofera abo kominiorza abo wojoka abo masarza. Ojcowie takiemu cielątku często gęsto wyboczają, nawet gdy nieraz w wyzgierności przeskoczyło wszystkie płoty.
Ale to cielątko czasem jest niegrzeczne wobec ojca i matki, a to nie śmie być. Kochani moi rodacy, wierzcie mi, że my Ślązacy nieraz śmiejemy się z obyczajów bardzo pięknych, bośmy do nich nie są przyzwyczajeni. Tak bez ten przykłod wcale nie znamy, by dziecko rodzicom pocałowało rękę. (Przeciwko nadmiernemu śmiesznemu lizaniu łap jestem i ja, ale tu jest coś innego). Często widzimy u nas szorstkość dzieci względem rodziców, a to polega na wychowaniu. Niech ten synek nie będzie nieoblizanem cielątkiem, jeno człowiekiem. Niech widzi w godności rodzicielskiej godność zastępców Pana Boga, i czy jest coś dziwnego w tem, gdy ojcu i matce, którzy sie o niego starają, którzy wolą głód cierpieć, by dzieci były nasycone – gdy rodzicom swoim taki chłopiec pocałuje rękę, tę twardą a jednak tak miękka rodzicielską dłoń? Nauczcie go tego przed najbliższą spowiedzią św., gdy was przyjdzie odprosić.
Teraz: Dwadzieścia lat — kozioł! To nie jest prawie grzecznie od malarza, że dwudziestoletnich tak nazwał, ponieważ kozioł ładnie nie pachnie, a do tego jest uparty. Zaprawdę grzecznie to nie jest od tego malarza, że tych 20-letnich bukslików czyli kocynderków, którzy dziołchom i sobie gitary chcą zawracać tak nazwał. Mają copka na bakier, luki na czole, kraglik tam i nazod. Zamiast sie myć, to sie tylko parfumują (to tak mo być w tym wieku), kurzą rarytetki, plują przez szpary w zębach pięć metrów daleko, uczą się pić gorzoła, chodzą na muzyka, wracają z muzyki raz z kotem, raz małpą, raz z małpicą. A jak potym taki koziełek przed ślubem mo zapowiedzi, to mu różne życzliwe duszyczki we wsi robią bezpłatny rachunek sumienia, z którego się może dokumentnie dowiedzieć, że wygląda jak ogryzek, że jest szpotlok, że mo dziury w zębach, czorne pazury i brudne giczale i nawet o różnych zajściach z przeszłości może się dowiedzieć, które mu wcale nie są miłe. Ale u niejednego śmierdzi też przez dwie, trzy wioski. (Gdyby to tak jaki proboszcz z ambony chcioł powiedzieć, zrobiliby mu proces, ale takiemu malarzowi nie można mieć za złe.) Chwała Bogu, jest też i wielu insich pomiędzy tymi dwudziestoletnimi którzy, są bez zmazy i bez błędu, chłopcy stateczni. Znom pięknych młodzieńców, którzy mieli gryfną głowa na karku, bujny włos, śmiały wzrok, szumną twarz. A chocia tak zwana miłość za nimi goniła, to ich dogonić nie mogła, bo za młodu chcieli służyć Bogu. Cześć im! A cześć ich rodzicom, którzy dzieci tak wychowali. Od podrostków przejdziemy do starszych.
30 lat — byk! Z bykiem nie ma żartów, bo jest ogromnie silny. Powiedz mu co, już cie bodnie. Niestety tak jest i z ludźmi. Niejeden silny, młodszy obywatel, gdy mu na co zwrócisz słuszną uwagę, patrzy na Cie, jak byk na masarza, i w całem zachowaniu ma coś byczego, cos gróbelackiego, coś sorońskiego i gruchociatego. A tero słuchejcie, kochani rodacy, na doświadczonego człowieka, który nocami nie śpi, jeno medytuje nad dolą i niedolą śląską: Wiecie wy, że my Ślązacy na ogół wszyscy mamy tak coś gróbelackiego w sobie? (Biada, gdyby nom to ktosik cudzy powiedzioł!) My se myślimy, że to dzielność i tężyzna, ale jo wom padom, że to brak! My se myślimy, coś my to za zuchy, za karlusy, za bohatery, ale inni odczuwają, że to pewien brak wychowania. Często u nas jeden drugiego chce prześcignąć w sorońskich, ciętych wyrazach (boch jo tyż był taki, alech sie już poprawił), a jo wom powiem, skąd to pochodzi. To pochodzi z czasów niewoli. Swej własnej szlachty i inteligencji nie mieliśmy, a jeszcze nie minęło ani 100 lat, gdyśmy pod pańszczyzną żyli: Tak niedelikatnie, tak po gróbelacku i sorońsku odzywano się za czasów pańszczyzny do niewolnika, a myśmy się trocha do tego przyzwyczaili i myślimy se, że to tak w porządku. Nie jest to w porządku, ale nauczmy się teraz równowagi i odłóżmy soroństwo!
Czterdzieści lat — lew! Rozech takiego lwa widzioł w cyrkusie. Co za czupryna, co za łeb! Jak stworzony na króla zwierząt, taką ma siłę, takie ma mądre oko! Tak też człowiek w czerdziestce życia stoi w pełni swych sił jak lew, i jest rozkosz, patrzeć na takiego człowieka. W młodości nazbierał wiele skarbów ducha, któremi może rządzić. Stanowisko jego jest wzmocnione z powodu wiedzy i charakteru jego, i chętnie powierzają mu się ludzie. Motłoch tchórzliwy kryje się, gdy lew podnosi swój glos, bo lew jest straszny, gdy się go drażni i gdy się zacznie bronić. Takimi lwami mamy my być. Ale są też inni, którzy nie zasługują na nazwę lwa. Czyby wom się podobał lew, któryby się bojaźliwie do ostatniego kąta skrył? Nie! Mnie też nie... Tak mi się też nie podobają ci, co sie zawsze boją, którzy dla jakichbądź względów osobistych nie chcą se z nikim zepsuć, ludzie którzy się boją odpowiedzialności. Wolę upartusa, niż takiego obliczonego tuleję, bo to uważam za znak męstwa i roztropności, gdy człowiek bierze odpowiedzialność na siebie i nie lęka się jej. Abo cobyście powiedzieli o lwach, któreby se przywiązały chustka do karku a paradziłyby se z nią? Śmieszny lew! Ale mamy takich „lwów” ludzkich. Jeden nosi nos tak wysoko, żeby mu deszcz mógł weń napadać, drugi chce być wszędzie pierwszym, w każdym związku i w każdem towarzystwie. Żol mu, że nie może przy każdem weselu być młodą panią, a przy każdym pogrzebie chciołby yć trupem, aby ludzie o nim mówili. Śmieszny to lew! A cobyście powiedzieli o lwie, któryby się opił i w cyrkusie awantury robił? Śmieszny i smutny byłby to lew! Ale takich „lwów” społeczeństwa ludzkiego mamy dużo. Jak se wypije, to jest lwem „mądrości”. „Księżoszku, jak jo se wypija za dwa czeskie, toch jest mądrzejszy jak oni”, powiedział roz taki 40-letni „lew” społeczeństwa do swego proboszcza. Abo taki „lew” we wsi, taki naczelnik gminy, jak ię to kajsik miało zdarzyć (jo wiem ta wioska, ale jej nie powiem), leży na szosie jego mycka tu, jego rower tam, a dźwiga noga i woła: „Baczność! Nie nadepnąć! Tu leży wójt z... !” Abo taki „lew” sejmu, jak się upije, czy on może mądrze ryczeć? Jakby sie te lwy upiły, gotowe zapomnieć o wszelkich zasadach. Może przy bufecie sejmowym obłapiać lewicowiec prawicowca, Niemiec Polaka, a ryczeć „Stańmy bracia wraz!” „Lew” a alkohol! Widziołech niejedną twarz rozpitego „lwa” czterdziestoletniego. Z niej patrzy prawdziwy zwierz. Nie dziwiłbych sie, gdyby taki „lew”, jak rano do zdrzadła spojrzy, ze wstrętem splunął w swą twarz w lustrze a powie: „Fuj! Ty zwierzę!” Powoli dostanie nochol, jakby nim mógł drobne kartofle sznupać a twarz jak potłuczone okno więzienne ze sztobami. Śmierdzi gorzołą i presówką, a chce, żeby go żona i dzieci kochały. Głupiec! Bądźmy raczej prawdziwymi lwami, jakich ech opisoł najpierw. W sile, odwadze, czystości! Miejmy charakter!
Pięćdziesiąt lat — lis! Nikt nie chciałby być obrońcą chytrego i fałszywego lisa. Czasem zdarzają się i lisy ludzkie (zwłaszcza po pięćdziesiątce jak malarz powiada). Zamiast sam brać odpowiedzialność na siebie, wysuwa lis młodszych i niedoświadczonych, ale on zbierze honory i dochody. W rozmowie jest bardzo ostrożny a słodki, a rzadko powie „Tak”, albo „Nie”, jeno zawdy bydzie ci gadał „jeżeli” i „ale”, często powie „możliwie” i „o ile” i „niestety” i „chociaż” i „prawdopodobnie” i podobne zasłony, myśli, że na samym końcu nie wiesz, co właściwie chcioł pedzieć. Jak sie go zapytasz, jak coś mosz zrobić, to ci powie: „Jak Pan uważa”, a jak źle zrobisz, no, to on akurat inaczej uważał i nie mo odpowiedzialności. Lis chciołby wszystkim gęsiom trzewiczki uszyć, a na końcu połknie gęsi z trzewiczkami. U niejednego robią się z samej fałszywej słodkości takie pokrzywione fołdy około oczy, a głowę nosi często „pobożnie” schyloną na prawą stronę, aby ludziom zaroz podpadło, co on za szczery człowiek. (Dlo takich proponuja ekstra kołnierzyki z okrągłem wycięciem na prawej stronie, aby szlachetna główka bez przeszkody mogła w tym kragliku spoczywać.) A myśli se, że on między innymi stoi prosto jak topol między kapustą.
Tak malował złośliwy malarz. Ale jo wiem, że mamy kupa innych, porządnych, zacnych, szczerych jak złoto, prostych ludzi w tym wieku; a że już zawsze szczerze godom, chiołbych tu jednak dokumentnie wytuplikować, że Ślązacy na ogół mało mają zdolności do faryzeuszostwa (powiadom: na ogół, bo są też inni!), ale za to musimy się w innych sprawach poprawić. Patrz: oddział byk i lew!
Sześćdziesiąt lat: Wilk! To jest czas, gdy człowiek se myśli, iż mu już nie styknie aż do śmierci. Zęby są luźne, a czoło sięga mu przez całą głowę aż do pleców, tak jak teroz bez ten przykład u mnie, a chnetka byda się musiol postarać o bilet na drugi świat. Ale ponieważ som przeszło sześćdziesiątka mom, to malarzowi jednak nie wierza, żeśmy wilki. Jeno padom, że czas przygotować się dlo nos starych na dobry koniec. W twarzy momy zwiędłe zmarszczki jak jabłka w zimie, i to jest najlepszy znak, że czas z nami. Nie chca nawet dalej pisać, bobych sie musioł rozpłakać. Lepiej skończę dzisiok.
To sie ale baby bydą cieszyły, boch im podał temat na cały szereg kazań domowych. Tóż tyż na zakończenie chca pedzieć, jak malarz przedstawił ten poczciwy ród żeński. Chłopi, stuchejcie: Kurczątko, gołąbek, sroka, paw, gęś, sęp, sowa, nietoperz! To sie zaś chłopi śmieją. Na dziś mocie wszyscy dość.
Do widzenia na przyszły roz,
Stach Kropiciel
Więcej ciekawych tekstów i fotografii z blisko stuletniego archiwum "Gościa" znajdziecie w naszym serwisie retro.gosc.pl
Warto też poznać i obserwować konto Retro Gościa na Instagramie!
GN 7/1927