Andrejczyk: Wicemistrzyni - brzmi fajnie, ale chcę więcej

Oszczepniczka Maria Andrejczyk srebrny medal olimpijski zdobyty w Tokio przy niedoleczonej kontuzji barku uważa za sukces, choć nie ukrywa, że jej ambicje sięgają dalej. "Ale pragnę więcej i będę walczyć o więcej" - zapewniła 25-letnia lekkoatletka.

Maria Andrejczyk uzyskała w drugiej próbie 64,61 m i to właśnie ten rezultat dał jej olimpijski krążek.

"Jestem zadowolona. Przyjechałam tutaj walczyć o złoto, ale jestem świadoma, co przeżyłam w tym sezonie. Po dużym wyniku spotkała mnie bardzo ciężka kontuzja, nawet podczas tego finału po drugim rzucie czułam, że będzie bardzo ciężko się poprawić, bo bark mi teraz odpada. Mam nadzieję, że uda mi się zregenerować na tyle, by jeszcze gdzieś wystartować. Już jako wicemistrzyni olimpijska. Brzmi to fajnie, brzmi to dumnie, ale pragnę więcej i będę walczyć o więcej w przyszłym sezonie" - podkreśliła.

Na pytanie, czego jej zabrakło podczas piątkowego finału rywalizacji na Stadionie Olimpijskim w stolicy Japonii, odparła, że wszystkiego po trochu.

Zobacz serwis: olimpiada.gosc.pl

"Zdecydowanie nie byłam dziś sobą. Uwierzcie, że po tym, co pokazywałam w rzutach rozgrzewkowych, to i tak sukces, że weszłam do +ósemki+. Bo warto zaznaczyć, że dwóm faworytkom się to nie udało" - zaznaczyła.

Przypomniała kilkakrotnie też, że nie jest w pełni zdrowa - naderwany jakiś czas temu mięsień jeszcze się nie zagoił.

"Cieszę się, że nawet z porozrywanym barkiem byłam w stanie wywalczyć olimpijski medal" - skwitowała.

Jak dodała, trudno jej się było odnaleźć podczas finału.

"Zupełnie nie czułam swojego ciała w - że tak to ujmę - czaso-przestrzeni. Bo ani na rozbiegu nie było dobrze, ani timingu nie było fajnego. Czułam, że będzie cholernie ciężko. Musiałam się raz wyciszać, a raz pobudzać i w ogóle nie mogłam się odnaleźć. Cholera, i tak było fajnie. Po tym wszystkim, co przeżyłam, stres był niesamowicie duży. Srebro i tak jest fajne" - podsumowała pochodząca z Suwałk zawodniczka.

Stwierdziła ona, że słowo "dramatycznie" najlepiej odzwierciedla to, co przeszła przez ostatnie pięć lat.

"Walczyłam cholernie. Obstawiam, że jestem jedną z nielicznych osób, które do końca wierzyły w to, że w ogóle uda mi się wrócić do rywalizacji na tym najwyższym poziomie. Bo uwierzcie mi, choćby w 2018 roku, kiedy wracałam po operacji barku, było tyle spojrzeń pełnych satysfakcji. Wzrok ludzi, gdy byłam piąta w mistrzostwach Polski, mówił mi +Ty już się skończyłaś, ty już nie wrócisz. Co ty tu w ogóle robisz, dziewczynko?+" - wspominała Andrejczyk.

Następnie dodała, że musi podziękować tym osobom.

"Bo te słowa mnie najbardziej mnie zmotywowały, by wrócić i pokazać pazur. Dziękuję moim hejterom. Tym, którzy życzyli mi najgorzej. Bo dzięki nim się podniosłam. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. A chcę jeszcze więcej, będę walczyć. Grunt, żeby zdrowie było dobre, bo dobrze wiem, że mogę robić fantastyczne wyniki. Bardzo w to wierzę, bo występ w Splicie to pokazał" - wskazała, nawiązując do majowego startu, w którym ustanowiła rekord Polski.

Czwarta zawodniczka igrzysk w Rio de Janeiro wróciła też do sprawy urazu, z którym nadal się boryka. Przyznała, że obawiała się, iż wykluczy on ją ze startu w Tokio.

"Przydarzył się w słabym momencie. Miałam bardzo mało czasu, żeby się wyrehabilitować. Ale tak czy siak - udało się. W kwietniu nie sądziłam, że uda mi się tu przelecieć. Myślałam, że czeka mnie kolejna operacja i pożegnam się z igrzyskami jeszcze przed ich rozpoczęciem. Udało się, jestem tu i zdobyłam srebro w nie do końca dobrej dyspozycji zdrowotnej. To akurat uważam za sukces" - oceniła.

Podkreśliła też, że jest uparta i będzie walczyć o swoje cele, dopóki nie poczuje satysfakcji i spełnienia.

"Dopóki mi wszystkie kończyny nie odpadną" - dodała obrazowo.

Popularną Majkę z trybun dopingowała wielka grupa polskich lekkoatletów. Wszyscy głośno i żywiołowo wspierali ją w walce o marzenia.

"To jest moja lekkoatletyczna rodzina. Wszyscy kibicowali, klaskali do każdego mojego rzutu. Są najwspanialsi na świecie. Zasługują na złoto za kibicowanie" - podsumowała.

Andrejczyk ma świadomość, że olimpijski krążek wywalczony w nie najlepszej dyspozycji fizycznej wzmocni ją psychicznie. Jak dodała, liczy też na zyskanie stałej opieki fizjoterapeutycznej.

"Bo do tej pory - mimo że wszyscy wiedzą, że mam kruche zdrowie - to związek nie chciał mi dać na stałe fizjoterapeuty. Mam nadzieję, że po tym medalu się to zmieni. To, co daje mi trener, to jest jakieś 45 procent, 55 procent ja sama wykonuję. Potrzebuję do tego fizjoterapeuty. Liczę, że teraz te przygotowania będą już kompletne w stu procentach" - zaznaczyła.

Argumentowała, że rzut oszczepem to najbardziej kontuzjogenna konkurencja lekkoatletyczna.

"A praktycznie oszczepnicy w ogóle nie mają wsparcia. Myślałam, że w tym roku - jak rzuciłam 71 m - to przynajmniej będę miała fizjoterapeutę. Nie miałam. Przez te 5 lat wydałam wszystkie swoje oszczędności, żeby znaleźć najlepszych specjalistów w Polsce. Udało mi się to. Przez te 5 lat inwestowałam tylko i wyłącznie w swoje zdrowie. Żeby móc tu stanąć do rywalizacji" - podkreśliła.

Na koniec zaś poinformowała o tym, co zamierza zrobić z wywalczonym w piątek krążkiem.

"Z pewnością ten medal przeznaczę na licytację. Bo nie ma nic ważniejszego niż ludzkie życie, a to jest tylko rzecz" - stwierdziła.

« 1 »