Niektóre obrazy pokazane na wystawie „Czapski z Kurozwęk” przypominają selfie i zdjęcia robione aparatem komórkowym. Malarstwo Józefa Czapskiego genialnie trafia w gust dzisiejszego odbiorcy.
Taka refleksja przychodzi na myśl podczas oglądania wystawy z kolekcji Jolanty z Wańkowiczów markizy de Boisgelin i Gilles’a markiza de Boisgelin w zbiorach Michaela Popiela markiza de Boisgelin w Kurozwękach, prezentowanej w Pawilonie Józefa Czapskiego w Krakowie. Czapski portretował błahe – wydawać by się mogło – a jednak dla niego znaczące fragmenty otaczającego świata. Czynił to w myśl konsekwentnie realizowanego przeświadczenia, które zapisał w „Dziennikach”, że nie liczy się ilość, ale intensywność przeżyć związanych z jakimś fragmentem otaczającego świata, które otwierają na cały wewnętrzny świat. Na jego minimalistycznych płótnach widzimy a to puste krzesła w „Café de la Concorde”, a to „Żółte stoliki i popielniczkę”, to znów „Pieska w zielonym płaszczyku”. Utrwalone przedmioty i zwierzęta oddają klimat przywołanych miejsc, jednocześnie będąc zapisem jakiegoś znaczącego wspomnienia, którego tylko możemy się domyślać. „Błysk elektryczny na kaflach białych metra jest dla mnie milion razy piękniejszy i godny wyrażenia niż diamentowy diadem cesarzowej Eugenii czy Salome (…)”– te słowa Czapskiego są kluczem do jego twórczości będącej apoteozą codziennego życia.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych