Polskie nazwisko kandydata na nowego ambasadora USA nie powinno nikogo mylić: dyplomata będzie reprezentował interesy Stanów Zjednoczonych, a nie Polski. Oczekiwania, że może być inaczej, trudno uznać za poważne.
Dla obecnej ekipy Białego Domu to idealny kandydat na ambasadora USA w Polsce. Polskie korzenie, znajomość języka i specyfiki kraju, kontakty itd. z pewnością ułatwiają Markowi Brzezinskiemu dobry start i skuteczne pilnowanie amerykańskich interesów. Dla Polski to teoretycznie również wymarzony reprezentant sojuszniczego (w co chcemy, mimo wszystko, nadal wierzyć) supermocarstwa: łatwiej załatwiać sprawy z kimś, kto rozumie i język, i obawy naszej części Europy. Tyle tylko, że Mark Brzezinski, jeśli przejdzie pomyślnie przesłuchanie w Kongresie, nie zostanie wysłany nad Wisłę po to, by klepać po plecach swoich „dalszych rodaków”. Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że jego przybycie będzie kontynuacją trwającego od pół roku trudniejszego rozdziału w stosunkach polsko-amerykańskich. Czy polskie pochodzenie może choć trochę „złagodzić” spodziewane zderzenie?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina