Trudno oprzeć się wrażeniu, że ci, którym się wydaje, iż mają bardzo wiele do powiedzenia na temat tego, jak zmienić świat, najczęściej nie wnoszą do tego świata nic nowego.
Z kolei ci, którzy zdają się niewiele umieć i wiedzieć, potrafią zaskoczyć wielkością swoich dokonań. Historia, która kołem się toczy, zna takich przypadków wiele, a święty Jan Maria Vianney jest tego bardzo wyrazistym przykładem. Intelekt niezbyt miał lotny – geniuszem nie był. Z łaciną był na bakier, z opasłymi tomiskami teologicznych summ prawdopodobnie jeszcze bardziej, a garnęły się do niego tłumy. Ludzie słuchali go z uwagą i oblegali jego konfesjonał. Absolutnie nie dlatego, że oczarowywał lotnością kazań, głębią argumentacji, wysublimowanym tokiem myślenia, prowokującymi kontrami wobec obowiązujących norm albo tych, którzy je wydawali, również w Kościele. Raczej dlatego, że po prostu działał, zamiast mówić o działaniu, a w tym, co robił, zawsze koncentrował się na Bogu. Owszem, jak napisał w tym numerze „Gościa” Jakub Jałowiczor („Czego uczy święty proboszcz?”, ss. 24–26 ), ten francuski święty nie miał w życiu łatwo, zmagał się z wieloma przeciwnościami, plotkami, oszczerstwami i ze zwyczajną, bezinteresowną zazdrością. Mówiono, że ma nieślubne dziecko – nie reagował na te pomówienia. Uważano, że być może winien jest śmierci swojego brata, który zamiast niego trafił na front i zginął – zmagał się z tym wewnętrznie, ale nie walczył na fakty i argumenty. A jeśli już nie mógł zdziałać absolutnie nic – po prostu się modlił. Zdaje się, że to właśnie dlatego wypełnił ludźmi swój kościół, wcześniej opustoszały.
W czasach, w których informacje obiegają świat lotem błyskawicy, a fakty mieszają się z powtarzanymi lekkomyślnie przypuszczeniami, warto przyjrzeć się bliżej świętemu patronowi proboszczów. Po to, by zrozumieć, że nie zawsze warto iść na wojnę na słowa, czasem lepiej poczekać, aby opadł kurz. Prawda obroni się sama. Przynajmniej w tym indywidualnym wymiarze codziennych doświadczeń każdego z nas.
Prawdopodobnie Vianney na swój sposób starał się przyjmować jako dar to, że żyje zniesławiony – stwierdził w rozmowie z Jakubem Jałowiczorem ks. Wojciech Torchalski, kustosz jego sanktuarium w Mzykach niedaleko Częstochowy, nazywanego „polskim Ars”. Doświadczać niesprawiedliwości i uznać ją za dar? Trudno to zrozumieć, bo naturalnym odruchem każdego atakowanego człowieka jest obrona. Co więcej: zachowanie sprawiedliwości społecznej wymaga ochrony prawdy. Czy takie zachowanie proboszcza z Ars można zatem uznać za słuszne? Nie wiem, mogę natomiast powiedzieć, że jego życie było owocne i mocno wpłynęło na kształt życia religijnego ówczesnej Francji. Co więcej, sprawiło, że Kościół ogłosił go patronem proboszczów. Więcej robić, mniej mówić i nie narzekać – zdaje się uczyć nas święty Jan Maria Vianney. I jest to słuszna droga nie tylko dla duszpasterzy, lecz właściwie dla wszystkich. Bo ci, którym się wydaje, że mają dużo do powiedzenia na temat tego, jak zmienić świat, najczęściej nie wnoszą do świata nic nowego. •
ks. Adam Pawlaszczyk Redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”, wicedyrektor Instytutu Gość Media. Święcenia kapłańskie przyjął w 1998 r. W latach 1998-2005 pracował w duszpasterstwie parafialnym, po czym podjął posługę w Sądzie Metropolitalnym w Katowicach. W latach 2012-2014 był kanclerzem Kurii Metropolitalnej w Katowicach. Od 1.02.2014 r. pełnił funkcję oficjała Sądu Metropolitalnego. W 2010 r. obronił pracę doktorską na Wydziale Prawa Kanonicznego UKSW w Warszawie i uzyskał stopień naukowy doktora nauk prawnych w zakresie prawa kanonicznego.