Hołd kobietom Powstania Warszawskiego można oddać tylko przez ukazanie prawdy w jak najwyższej formie artystycznej.
Ten znak graficzny zna każdy, choć nie każdy mu się przygląda. Chodzi o liście dębu na polskich monetach. Najlepiej widać je na dwu- i pięciozłotówkach, ale także na groszach. Edycja, oczywiście, 1995. Mało kto jednak wie, że te znaki – liście nie mają nic wspólnego z liśćmi dębu jako symbolem siły, mocy i długowieczności. A tym bardziej – z racji umieszczenia ich na polskich środkach płatniczych – z tak naturalnymi skojarzeniami jak nasze najstarsze dęby: osiemsetletni Jan Kazimierz, Chrobry czy nieco tylko młodszy Bartek. Liście dębu na polskich monetach są kopią liści, owszem, dębu, ale amerykańskiego, zwanego też dębem czerwonym z powodu pięknej barwy liści. Problem też w tym, że nie jest to gatunek szlachetny, lecz inwazyjny, sprowadzony do Polski z Ameryki Północnej w XIX wieku, który wypiera inne rodzime gatunki drzew i roślin, w tym dąb szypułkowy, bezszypułkowy czy omszony.
Jak to się stało, że na polskich monetach mamy liście dębu amerykańskiego? Hipotez jest kilka. Najtrafniejsza jest zapewne najprostsza, a ta mówi, że grafik, aby narysować liść, wyszedł z domu, by go poszukać. I znalazł, ale czerwony. O różnicy między dębami nic a nic nie wiedział. No i stało się. Od ponad ćwierćwiecza na polskich groszach i złotówkach zamiast liścia polskiego Chrobrego mamy liść dębu amerykańskiego.
Ta historia przypomniała mi się, gdy zobaczyłam projekt pomnika Kobietom Powstania Warszawskiego, który ma stanąć na placu Krasińskich w Warszawie 2 października, czyli w 77. rocznicę upadku powstania warszawskiego. Ma być hołdem oddanym wszystkim kobietom powstania – walczącym sanitariuszkom, łączniczkom i tym, które wspierały powstańców; wszystkim, które cierpiały razem z Warszawą. Autorką rzeźby jest Monika Osiecka. Idea piękna, ale wykonanie, sądząc po projekcie, zapowiada się fatalnie. Pomnik ma przedstawiać trzy kobiety w różnym wieku, które – jak tłumaczono na konferencji zapowiadającej budowę monumentu – w geście solidarności trzymają się za ręce. W istocie postaci nie wyrażają sobą nic. Niczym manekiny na wystawie sklepowej. Poczucie to wzmacnia fakt, że panie ubrane są… we współczesne stroje, na co szybko i trafnie zwrócili uwagę użytkownicy Facebooka. Jedna odziana jest w wąziutkie spodnie typu rurki, druga w kostium współczesnej sekretarki. Jak zauważyła Joanna Bojańczyk, ekspertka w dziedzinie mody, kobiety przed wojną i w czasie wojny nosiły szerokie spodnie, na wzór męskich; wąskie spodnie weszły do garderoby dopiero trzydzieści lat później. Dziewczyny powstania nie biegały w spodniach rurkach i w ołówkowych spódnicach. Joanna Bojańczyk słusznie pyta: czy rzeźbiarka nie zapoznała się z historią ubioru w Polsce? Czy nie oglądała zdjęć dziewczyn z powstania, nie oglądała filmów?
Przypuszczam, że rzeźbiarka, podobnie jak grafik projektujący monety, po prostu wyszła na ulicę… A wystarczyło poczytać, zapytać, obejrzeć, a przede wszystkim pójść do Muzeum Powstania Warszawskiego. To zaledwie trzy kilometry od placu Krasińskich. Nie chcę ironizować, bo nie w tym rzecz. Po prostu żal projektu, którego efektem będzie kolejny koszmarny pomnik w stolicy. Rozumiem, że poziom projektów może być różny, ale nie rozumiem, jak to się dzieje, że ktoś takie marne artystycznie i nieprawdziwie historycznie pomysły akceptuje. Słusznie padają więc pytania o to, czym się kierowali radni Miasta Warszawy, jednogłośnie głosując za budową tego konkretnie pomnika? Kto i dlaczego im to rekomendował? I czy każdy pomysł tylko z tego powodu, że nie jest finansowany z budżetu miasta, musi być realizowany? Czy fakt, że płaci za jego wykonanie Polski Związek Firm Deweloperskich, jest rozstrzygający? Hołd kobietom powstania można oddać tylko przez ukazanie prawdy w jak najwyższej formie artystycznej. Nie inaczej. Tymczasem zapowiada się, że pomnik Kobietom Powstania, który stanie przecież w pobliżu pomnika W Hołdzie Bohaterom Powstania Warszawskiego prof. Wincentego Kućmy, na tym samym placu Krasińskich, będzie tegoż jakąś ubożuchną krewną…
I to jest dla mnie jeszcze jeden argument za tym, aby w szkołach na wszystkich poziomach uczyć więcej historii. A przede wszystkim – by uczyć, jak korzystać ze źródeł historycznych, gdzie ich szukać, jak je czytać. I dlatego też bardzo podoba mi się pomysł, by zapoznawać na lekcjach historii także z historią lokalną, wprowadzić obowiązek odwiedzania lokalnych muzeów (takim w istocie jest Muzeum Powstania Warszawskiego). I to jak najszybciej. Zanim jakiś artysta pomyli orła z bocianem albo zamieni kolejność kolorów na narodowej fladze.•
Ewa K. CZACZKOWSKA