Zachrypnięty głos, nieodłączna trąbka i szeroki uśmiech, który zawsze towarzyszył jego występom – z tym kojarzymy Louisa Armstronga. Zmarły 50 lat temu amerykański artysta swoją muzyką niósł radość, dlatego lubią go nawet ci, którym z jazzem nie jest po drodze.
Jego życie mogło potoczyć się zupełnie inaczej, bo start raczej nie zwiastował wielkiej kariery. Urodził się prawdopodobnie w 1901 r., w biednej rodzinie z Nowego Orleanu w stanie Luizjana. Ojciec Louisa przez większość życia zatrudniony był w wytwórni terpentyny, a matka, która urodziła chłopca w wieku lat szesnastu, przybyła do Nowego Orleanu ze wsi, by pracować jako służąca. Mała uliczka James Alley w dzielnicy Back o’Town, gdzie Louis mieszkał jako dziecko, nie miała zbyt dobrej reputacji. „Obok ludzi bogobojnych mieszkali tu szulerzy, kanciarze, drobni alfonsi, złodzieje i prostytutki, było też zatrzęsienie dzieci. Wokół licznych barów, szynków i spelunek krążyły kobiety lekkich obyczajów, wabiąc klientów do swoich klitek” – pisze Armstrong we wspomnieniach zatytułowanych „Moje życie w Nowym Orleanie”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Szymon Babuchowski