Wyścig

Trzech miliarderów ściga się w kosmosie. O samym wyścigu napiszę więcej w przyszłym numerze „Gościa”, ale dzisiaj chcę się sprawie przyjrzeć od innej strony.

Kilka dni temu byłem w Muzeum Emigracji w Gdyni. Polecam. Spędziłem tam 6 godzin, a i tak nie udało mi się przeczytać wszystkich relacji i świadectw. Niektóre z nich przypomniałem sobie, gdy oglądałem samolot, który wzbił się na wysokość ponad 90 km, aby symbolicznie przekroczyć granicę kosmosu. Patrzyłem na ten wyczyn i zastanawiałem się. 150 lat temu ludzie z terenów dzisiejszej Polski próbowali dostać się do Ameryki (nie tylko Północnej). Sposób był jeden: kupić bilet na ogromny transatlantyk. W relacjach tych, którym się udało, często osób pochodzących z prowincji, żelazny statek zabierający na swój pokład kilkaset osób był czymś, co przekraczało ich wyobraźnię. Kilkadziesiąt lat później podobne reakcje wzbudzał samolot. Dzisiaj patrzymy na urządzenia latające w kosmos i (tak myślę) tego typu odczucia nam nie towarzyszą. Może czasami takimi lotami się ekscytujemy, może czasem rzucimy na nie okiem, ale żeby nimi się zachwycić albo się ich przestraszyć? Chyba nie. Może podobieństwo do samolotu jest zbyt duże? A może dobrze zrobione filmy science fiction przyzwyczaiły nas do tego typu pojazdów? W końcu galicyjski chłop w XIX wieku nie miał szansy zobaczyć na własne oczy niczego podobnego do transatlantyku.

Wyścigi są różne, ale lubię je śledzić. Bo to w nich, a w zasadzie z nich, wyłania się ten najlepszy, który nawet gdyby nie wiem jak się starał, w końcu i tak podzieli się z innymi źródłem swojego sukcesu. Chwilę później ten sukces staje się już własnością wszystkich. Ta zasada (choć są od niej wyjątki) dotyczy zarówno technologii, jak i know-how. Tak się rozwijamy, wyścigi nas rozwijają, czy się to komuś podoba, czy nie. Choć na początku budzą kontrowersje, czasami uśmieszki politowania (pierwsze ścigające się samochody poruszały się wolniej niż biegnący człowiek), to nie warto z nich kpić. Warto poświęcić chwilę i rozejrzeć się, zastanawiając się, czy aby wszystko, co nas otacza, nie jest produktem jakiegoś wyścigu (a zwykle wielu różnych wyścigów). W końcu sami jesteśmy tych wyścigów jurorami, przecież kupujemy te konkretne produkty, a nie inne.

Kibicuję wizjonerom, którzy budują urządzenia latające w kosmos. Wiem, że ta ich ekscentryczna „zabawa” zaowocuje technologiami, które pomogą w wielu innych dziedzinach życia. Także w medycynie, rolnictwie czy ochronie środowiska. Jestem nawet tego pewien, bo tak jest zawsze. Jedni się dziwią, drudzy, trochę wbrew temu, próbują. I dobrze.•

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Tomasz Rożek