Dostarczyliście nam dużo radości swoimi anegdotami z wakacji! Z niemałym trudem wyłoniliśmy zwycięzców i... nie tylko!
Przez kilka tygodni przysyłaliście nam swoje wakacyjne anegdoty - te całkiem świeżutkie, sprzed kilku dni i takie sprzed wielu, wielu lat. Wybór zwycięzców nie był łatwy! W końcu komisja konkursowa zdecydowała, że główną nagrodę - zestaw książek - otrzymują panie Marta Kicińska i Lucyna Gosiewska. Przeczytajcie ich historie!
Wybrałam się z czwórką dzieci pociągiem do Zielonej Góry. W przedziale było jeszcze jedno wolne miejsce i na którejś stacji zajął je starszy, wykształcony pan, wykładowca uniwersytecki. Opowiedział nam kilka ciekawostek o Zielonej Górze. Po pewnym czasie zwraca się do mnie: "Muszę pani powiedzieć, że jestem pod wrażeniem. Aż miło popatrzeć, że pani dzieci nie grają w gry na telefonach, tylko czytają. Syn gazetę, każda z córek książkę. Wspaniale!" Zaczęłam puchnąć z dumy, gdy wtem odezwała się 9-letnia córka: "A nasza mama to ciągle siedzi w komórce". Pan próbował mnie wybronić. "No wiecie, pewnie załatwia ważne sprawy, opłaca rachunki..." "Nie! Mama gra w kulki!".
Marta Kicińska
Wakacje 1974 postanowiliśmy spędzić jak co roku nad morzem.Po długiej i wyczerpującej podróży, dotarliśmy w końcu na pole namiotowe. Niestety, czekało nas jeszcze rozbicie namiotu "Bałtyk", ważącego ok.30kg. Namiot ów składał się z niezliczonej ilości rurek, które trzeba było poskładać wg ściśle określonego schematu. Była to czynność pracochłonna i męcząca. Po mniej więcej dwóch godzinach wzajemnego udzielania sobie dobrych rad, udało nam się postawić nasz wakacyjny domek. Nasze zmęczenie łagodziła nieco świadomość, że następny taki bój przyjdzie nam stoczyć dopiero za rok, ponieważ zamierzaliśmy spędzić na tym polu namiotowym całe trzy tygodnie. Moja Mama była osobą systematyczną i zapobiegliwą i zanim zaległa, wzorem reszty rodziny na zielonej trawce, postanowiła zrobić małą przepierkę. W tym celu między przednim masztem namiotu a bagażnikiem dachowym naszego Trabanta, umocowała linkę i przy pomocy klamerek, rozwiesiła wyprane rzeczy. Rankiem następnego dnia stwierdziliśmy, że musimy zaopatrzyć się w podstawowe wiktuały w odległym o 4km sklepie. Wsiedliśmy do samochodu, Tato zapalił silnik i nasz Trabancik ruszył, z niejakim trudem unosząc ze sobą namiot wciąż połączony linką z bagażnikiem. Namiot wraz z rurkami wkrótce runął jak domek z kart, a my przejechaliśmy jeszcze kilkanaście metrów z praniem łopoczącym dumnie na zerwanej lince. Miny zaspanych obozowiczów, wywabionych z namiotów przez hałas były bezcenne...Ta przygoda nie zepsuła nam wakacji ale nazwaliśmy ją zabawną dopiero po kilku dniach od ponownego postawienia namiotu.
Tekst ten dedykuję moim ś.p. kochanym Rodzicom.
Lucyna Gosiewska
Ale ponieważ opowieści, które wywołały u nas salwy śmiechu było dużo więcej, zdecydowaliśmy się przyznać dwa wyróżnienia. Książkę - niespodziankę otrzymują panie Agnieszka Kalczyńska i Aleksandra Wojciechowska.
Dawno, dawno temu w wakacje, pod koniec sierpnia, gdy miałam 15 lat, wybrałam się rowerem na cmentarz na grób rodzinny, żeby odmalować litery na płycie nagrobnej. Siedziałam tam chyba 2 godziny, deptałam biednej nieboszczce kwiaty, bo jakoś musiałam się dostać do liter, żeby je odnowić. Zbliżała się już godzina 20. Późno-letnia szarówka, wokół robiło się coraz ciemniej. To było tuż przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego. Zostały mi 2 literki do końca. Wstałam, żeby rozprostować kości, opierając się o płytę i nagle... Przewróciła się na mnie ta płyta! Przygniotła mnie, a właściwie moją nogę do grobu i leżałam tak, nie mogąc się ruszyć. Łzy mi napływały do oczu. Nie, nie z bólu. Ze strachu, że spędzę tę noc na grobie! Bo tu już 21 się zbliżała. Poleżałam sobie tam chyba jeszcze z 30 min., wiercąc się, wyginając, żeby jakoś wyjść. W końcu nie wytrzymałam i ryknęłam: Pomoooooooocy!!! Nic, głucho tylko krowy gdzieś w oddali słychać, bo to była wioska wokół... Za 15-tym razem miałam szczęście - obok cmentarza przejeżdżała jakaś kobieta. Usłyszała mój krzyk i weszła na cmentarz. Widziałam, że idzie w moja stronę powoli, bardzo powoli i kiedy mnie zobaczyła, zbladła! Bo myślała że jestem trupem wychodzącym z grobu! Krzyknęłam, żeby mi pomogła. Początkowo cofnęła się przerażona, ale szybko powiedziałam jej, co zaszło. Nie pomogła mi sama, bo płyta ważyła ponad 100 kg. Pobiegła po pomoc po jakiegoś chłopa ze wsi. Ten, gdy mnie zobaczył, ryknął śmiechem. Przesunął płytę i mnie uwolnił. Od razu mi ulżyło, bo perspektywa spędzenia nocy na grobie prababci nie była śmieszna, ale i tak śmiałam się, wracając do domu.
Agnieszka Kalczyńska
Kiedyś w wakacje postanowiliśmy z bratem pojechać sobie pociągiem do pobliskiego miasta na lody, colę i takie tam atrakcje. Historia zdarzyła się na dworcu PKP, gdzie gdy czekaliśmy na pociąg, z megafonu odezwał się kobiecy głos, oznajmiający godzinę odjazdu pociągu i małe opóźnienie. Na moim młodszym bracie zrobiło to takie ogromne wrażenie, iż pomyślał, że chyba jest w kościele, bo przy wszystkich zgromadzonych... uklęknął i się przeżegnał! Śmialiśmy się chyba pół drogi. Reakcja ludzi na dworcu - BEZCENNA!! W drodze braciszek też nie zostawiał nas bez humoru. Otóż w domu mieliśmy krowę biało-czarną, więc jak po drodze zobaczył brązową, zapytał mnie, "skąd tu są tak duże psy?"
Pozdrawiam,
Aleksandra Wojciechowska
Wszystkim uczestnikom naszego konkursu dziękujemy i gratulujemy poczucia humoru! Nagrody wyślemy pocztą, a tymczasem zapraszamy już do kolejnego konkursu, tym razem fotograficznego, gdzie w nagrodę czekają bilety do Energylandii!
Redakcja