Będziemy sądzeni z miłości

Małgorzata Terlikowska: Wiele matek poszukuje takiej przestrzeni, żeby pobyć samej ze sobą – ja tę przestrzeń znalazłam właśnie w kościele, choć nie jestem sama ze sobą, ale sama z Bogiem.

Magdalena Kędzierska-Zaporowska: Mówi pani o relacji z Jezusem jako o czymś, co jest podstawą pani wiary. A przecież dla wielu osób wyznacznikiem tego, czy jest się osobą wierzącą, jest to, czy „chodzi się do kościoła”. Gdybyśmy mieli faktycznie spoglądać na wiarę wyłącznie jako na relację z Chrystusem, to nasze chodzenie do kościoła byłoby nam zupełnie niepotrzebne, bo relację można pielęgnować gdziekolwiek. W kościele ostatnimi czasy jest to zresztą dosyć trudne. Dlaczego więc „chodzi pani do kościoła”? Czy jakieś inne miejsce spotkania z Bogiem nie byłoby dla pani lepsze?

Małgorzata Terlikowska: Po doświadczeniu pandemii, szczególnie jej początku, wiele osób utwierdziło się w przekonaniu, a może nawet zostali w tym przez duszpasterzy utwierdzeni, że chodzenie do kościoła faktycznie nie jest nam do niczego potrzebne. Niektórzy księża także wpisywali się w tę retorykę, mówiąc, że Pana Boga można przecież spotkać także w domu, w swojej izdebce. Myślę, że dla wielu z nich był to strzał w kolano, bo skoro w czasie pandemii można „modlić się wszędzie” i wszędzie budować relację z Bogiem, to dlaczego nie miałoby to być niemożliwe także po pandemii. Efekt jest taki, że już latem w moim parafialnym kościele w Warszawie widziałam mnóstwo pustych miejsc. Myślę, że ci, dla których jedynym powodem uczestnictwa w niedzielnej mszy był zwyczaj „chodzenia do kościoła”, łatwo się tego zwyczaju wyzbyli. Po prostu uznali, że zostali zwolnieni z jakiegoś, czasem przykrego dla nich obowiązku.

Pochodzę z niedużej podwarszawskiej miejscowości, w której ten zwyczaj „chodzenia do kościoła” był uświęcony tradycją i czuło się niemal społeczny nacisk, by „chodzić”. Wyrosłam w tym, ale z czasem zrozumiałam, że naprawdę nie jest istotne, co ludzie powiedzą, czy mnie sąsiedzi zobaczą w kościele. Chodzę, bo spotkanie z Jezusem daje mi siłę. Od kilku lat staram się być na mszy codziennie.

Ostatnio jeden z naszych przyjaciół ateistów zadał mi podobne pytanie. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego my (ja i mój mąż) – dyżurni antyklerykałowie, znający od podszewki skandale seksualne dotyczące księży i wszelkie inne problemy Kościoła – wciąż
w tym Kościele jesteśmy. Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta – tylko w Kościele są sakramenty. Nigdzie indziej nie mamy możliwości przystępowania do Eucharystii czy do spowiedzi. Zresztą mam namacalne doświadczenie tego, jak bardzo codzienna msza święta ustawia mi każdy dzień. Oczywiście toczy się we mnie wewnętrzna walka, bo przy piątce dzieci i pracy zawodowej mam mnóstwo obowiązków. Ta godzina jeszcze parę lat temu wydawała mi się bezcenna, ale teraz już wiem, że zaoszczędzenie jej nic mi nie da – zyskam godzinę, a stracę cały dzień, który mi się tak po ludzku posypie. Ta godzina jest godziną tylko dla mnie, bo przecież inaczej przeżywa się Eucharystię, cały czas mając na oku dzieci. Ja na szczęście etap biegania tam i z powrotem między ławkami mam już za sobą, ale za to zdarza mi się słyszeć wielokrotnie pytanie: „Długo jeszcze?”. Wiele matek poszukuje takiej przestrzeni, żeby pobyć samej ze sobą – ja tę przestrzeń znalazłam właśnie w kościele, choć nie jestem sama ze sobą, ale sama z Bogiem. Dla mnie to była decyzja, która wymagała niewielkich przestawień w planie dnia. Naprawdę niewielkich, bo okazało się, że wystarczy dziesięć minut wcześniej wyjść z dzieckiem do przedszkola. Teraz już wiem, że życie wiarą wymaga od nas głównie takich codziennych, pozornie niewielkich decyzji. Często tylko tych dziesięciu minut.

Gdy rozmawiam z kobietami, właściwie wszystkie mówią, że w Kościele są dla sakramentów... Chyba żadna do tej pory nie wyznała, że przychodzi na mszę dla kazania. Odnoszę nawet wrażenie, że dla wielu z nas msza mogłaby się rozpoczynać po kazaniu, bo dopiero wtedy dzieją się dla nas rzeczy naprawdę ważne.

To prawda, że z kazaniami i ja mam największy problem, szczególnie na mszy o ósmej rano, kiedy kaznodzieja nie ma poczucia czasu i mówi pół godziny, nie szanując faktu, że niektórzy śpieszą się do pracy. Na szczęście są też tacy, którzy mówią krótko, ale tak, że potem cały dzień ich słowa mi towarzyszą, wracam do nich, rozważam je. To, że wszystkie panie mówią, że idą do kościoła dla sakramentów, jest w gruncie rzeczy bardzo dobrą informacją. To znaczy, że jako kobiety wiemy, co w Kościele jest najważniejsze. Przecież nie chodzimy tam ani dla uczty intelektualnej podczas kazania, ani też dla spektaklu jednego aktora, choć niektórzy księża realizują jakieś niespełnione ambicje teatralne, czym zresztą wzruszają wiele starszych pań, które patrzą na to z zachwytem. Dla mnie jednak nie ten główny aktor jest istotny – jest oczywiście konieczny, ale od jakości jego gry niewiele zależy. To, co dzieje się na ołtarzu, wynika z mocy jego święceń, nie z talentu.

Oczywiście jeśli tej istocie – a więc przeistoczeniu chleba w Ciało i wina w Krew Chrystusa – towarzyszą mądra i zapadająca w pamięć homilia oraz starannie przygotowana liturgia, to świetnie. To bardzo ułatwia właściwe przeżycie spotkania z Bogiem, bo człowiek się nie irytuje, ale na szczęście i bez tej całej oprawy ono i tak się odbywa. Gdybym z jakiegoś powodu miała odejść od Kościoła, na pewno nie byłyby to słabe kazania.

Fragment książki "To my wychowamy kościół". Książka dostępna w sklepie „Gościa”: sklep.gosc.pl

To my wychowamy Kościół. Rozmowy o Kościele, który wychowuje i jest wychowywany.
Wydawnictwo eSPe

Małgorzata Terlikowska, etyk, redaktor, dziennikarka. Absolwentka Wydziału Filozofii Chrześcijańskiej UKSW. Pracowała w Radiu Plus, Katolickiej Agencji Informacyjnej. Współpracowała z Redakcją Programów Katolickich TVP i Telewizją Republika. Publikowała m.in. w „Ozonie” i „Przewodniku Katolickim”. Autorka zbioru rozmów z siostrami zakonnymi "Dzięki Bogu jestem zakonnicą" oraz wywiadu rzeki z ks. Tomaszem Kancelarczykiem "Chodzi mi o życie". Żona Tomasza, mama piątki dzieci.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Małgorzata Terlikowska/Magdalena Kędzierska-Zaporowska