Szósta rano. Marszałkowska tonie w mroku. W dali rozbłyska światełko. To Antonina Krzysztoń maszeruje na Roraty.
Z zapaloną lampką mija zdumionych przechodniów, zaspane tramwaje, wchodzi bez skrępowania do sklepu. – To dla mnie rodzaj świadectwa – opowiada. – Po powrocie z kościoła stawiam lampę adwentową na stole i przygotowuję śniadanie. Co rok z przyjaciółmi i znajomymi spotykamy się przed świętami na robieniu ozdób świątecznych. To supersprawa! Jest olbrzymi stół, przychodzą i młodsi, i starsi. Siadamy, gadamy, czasem puścimy jakąś muzykę i robimy ozdoby na choinkę. Z włóczek, słomek, drucików, bibułek, papierków. Wiele z nich staje się później maleńkimi prezentami, którymi można obdarować znajomych. To świetny pomysł na spotkanie. Aha: w tle nie ma absolutnie żadnej telewizji!
No to jesteśmy w lesie
– Każdy, kto przychodzi do nas na wigilię, przynosi jakąś potrawę. To ważne, bo nie jest tak, że cały dom jest na naszej głowie, a gospodyni nie ma czasu, by wyjść z kuchni. Każdy przynosi to, w czym jest dobry. Bardzo ważny jest dla nas wystrój pokoju, w którym odbywa się wieczerza. Na wielu przyczepionych do ścian żyłkach zawieszamy mnóstwo gwiazdek, wyciętych z papieru i oklejonych złotkiem. Gdy zgasi się światło, a zapali świece, zaczynają ślicznie „tańczyć” i lśnić. Mamy niebo nad głowami! To robi ogromne wrażenie, zwłaszcza na tych, którzy przychodzą po raz pierwszy. Choinka, niezależnie od stanu finansów, musi być duża i prawdziwa. Pod drzewko daję zawsze bardzo dużo siana. Na parapetach leżą gałązki iglaków, więc w domu pachnie jak w lesie.
– Ktoś mógłby pomyśleć, że śpiewa kolędy w leśniczówce, a nie w centrum rozpędzonej Warszawy – przerywam. – Gdy przed rokiem przeprowadzałem z Tobą wywiad, ściskałaś w ręku figurkę Dzieciątka, dar od Małych Sióstr Jezusa. Dlaczego ta drobina jest dla Ciebie taka ważna? – Bo ten Jezus przypomina mi chlebek! Mały okruszek – zapala się wokalistka. – Ja kocham rzeczy, które ktoś zrobił samodzielnie. Poza tym jest w nim rys ikony. Wierzę, że jest to forma modlitwy sióstr i dlatego ta figurka jest jakby przebóstwiona. Jest w niej serce.
A jednak się kręci!
– Po czytaniu Pisma, wieczerzy i śpiewaniu kolęd jest u nas w domu czas na… występy. To świetna sprawa. Każdy musi coś przygotować. Ja nie mogę śpiewać. Muszę zrobić coś innego. Ostatnio przebrałam się za babcię i opowiedziałam bajkę (śmiech). Są i pantomimy, i teatrzyki, i granie na instrumentach, i scenki o tym, jak moja rodzinka wyjeżdża rano do pracy. Jest w tym sporo improwizacji. To nie wymaga dużego przygotowania, a daje nam wszystkim ogromną Radochnę – mówi Antonina Krzysztoń.
– Niezwykle ważna dla mego życia osoba, Mieczysława Faryniak, zwana „mistyczką ze Skałki”, szła kiedyś przez Kęty, gdy nagle usłyszała pięknie wyśpiewaną kolędę – opowiada Antonina. – Przystanęła wzruszona, a potem ruszyła jej śladem. Okazało się, że nucił ją przy pracy szewc. Pracował przy małej szopce, która stała na ziemi i pięknie się kręciła. Szewc adorował ją. Pani Mieczysława prosiła, by jej ją podarował, ale nie chciał się zgodzić. Zrobił jej jednak podobną. I ona potem – już na Spiszu – woziła tę szopkę na sankach. Po domach. Stawiała ją w góralskich chałupach na umytej podłodze, a gospodarze gromadzili się wokół niej, śpiewali kolędy i adorowali…
Marcin Jakimowicz