"Grabarze wrzucili ciało do dziury. A ja nie wytrzymałem: Panowie, to nie jest worek. To nie jest pies!". Nasza delikatność zdobywa świat.
26.05.2021 07:50 GOSC.PL
Spaceruję po opustoszałej części Parku Śląskiego. Zaspana wiosna wreszcie eksplodowała. Roślinność kruszy stare asfaltowe alejki i betonowe płyty. Akcje szaroburości gwałtownie spadają. Subtelna, kołysząca się na wietrze trawa rozsadza potężne asfaltowe bloki. Nie od razu. Milimetr po milimetrze. Kruchość jest silniejsza niż twarda skorupa. Czy nie tak jest z każdym, kto narodził się z Ducha?
Mijam metrowe drzewka wyrosłe na pęknięciach asfaltu. Niebawem cała alejka zamieni się zieloność. To tylko kwestia czasu. Za kilka lat będzie tu rósł las. „Ucisk – przypomina święty Paweł – wyrabia wytrwałość”.
Nasza zakorzeniona w miłości bezbronność tylko pozornie wydaje się kapitulacją i bezradnością. W rzeczywistości ma ona potężną moc. Od lat nie daje mi spokoju wskazówka, jakiej udzieliła Małym Siostrom Magdalena, ich założycielka: „Nie bójcie się wyruszać na wszystkie kontynenty lekkie, lżejsze od mydlanych baniek”.
– Przez lata żyłem wśród ubogich warszawiaków na Pradze. Byli moimi braćmi – opowiadał mi brat Moris – Na początku trochę się maskowałem, nie wiedziałem, jak przyjmą Francuza. Ale byli dla mnie bardzo serdeczni, otwarci. Źle mówiłem po polsku, ale oni też źle mówią po polsku (śmiech). Kiedy sąsiad narzekał: „Nie chcę już żyć, to nie ma sensu”, odpowiedziałem: „Przepraszam, nie mów tak. Twoje życie ma sens: Jezus cię kocha. Żyjesz. Nikt nie zna cię tak dobrze, jak Bóg”. My, Mali Bracia, nigdy się nie narzucamy. Nie mówimy: „Żyjesz w grzechu, robisz źle!”. Mówimy raczej: „Bardzo mi przykro, że jesteś dziś chory, bo za dużo piłeś”. Mówimy jak do przyjaciół. Bo ci ludzie naprawdę doskonale wiedzą, że robią coś złego. I nie trzeba do tego wracać. Kiedyś poszedłem na pogrzeb ubogiego sąsiada. Byłem po cywilu, stałem z tyłu. Nie było księdza. „Nie ma pieniędzy. Wszystko kosztuje” – tłumaczyła rodzina. Grabarze wrzucili ciało do dziury. A ja nie wytrzymałem: „Panowie, to nie jest worek. To nie jest pies, to Darek, mój przyjaciel!”. Wyciągnąłem z plecaczka habit i mówię: nie umiem odprawiać pogrzebu, nie mam książki, pomódlmy się po swojemu. I zaczęliśmy wszyscy modlić się nad grobem. Często chodziłem na pogrzeby. Oni bardzo szybko umierali… Wracałem nocami, ale nigdy nie spotkałem się z agresją. Mówili, że „swoich” nie ruszą. Moja sąsiadka pytała kiedyś: „Moris, widzisz, jak żyjemy, a nigdy nie masz zarzutów. Jest ci przykro, ale nie krytykujesz. Ja to robisz?”. Nic nie robię. Żyję z Jezusem – odpowiadałem.
Marcin Jakimowicz