Sąd koleżeński wykluczył z Lewicy Razem działaczkę oskarżoną o „transfobię”. Sprawa pokazuje, że między feminizmem a ideologią gender istnieje ogromny konflikt, choć lewicowe partie nie chcą tego zauważyć.
Urszula Kuczyńska uważa się za feministkę. W marcu br. w rozmowie z magazynem „Wysokie Obcasy” powiedziała: „Mam wątpliwości, czy dążenie do zamienienia »kobiet« na »osoby z macicami« albo »osoby menstruujące« to postawa lewicowa”. Fragmenty tej rozmowy trafiły do mediów społecznościowych, wywołując ogromną krytykę wypowiedzi Kuczyńskiej. Lewicowi działacze uznali niedawną koleżankę za tzw. TERF. W genderowym żargonie określa się tak feministkę wykluczającą transseksualistów. Ostatecznie aktywistka została wyrzucona z partii. Jak sama deklaruje, będzie teraz działać na rzecz kobiet.
Problemy mało znanej feministki można by uznać za śmieszno-straszną ciekawostkę z życia radykalnej lewicy, dla której zwrócenie uwagi na ewidentne dziwactwo jest zbrodnią. Jednak sprawa Urszuli Kuczyńskiej pokazuje, że w ideologii współczesnego lewicowego ruchu jest radykalna sprzeczność. Feminizm i doktryna genderowa mogą współistnieć, dopóki mają wspólnych wrogów – chrześcijaństwo, rodzinę czy konserwatyzm. Jednak feminizm zakłada walkę o prawa kobiet. Ideologia gender zakłada z kolei, że podział na płcie to umowa i każda osoba ma prawo uznać się za kobietę. Jeśli więc wprowadzimy parytety w zarządach firm, to Jan Kowalski będzie mógł stwierdzić, że jest kobietą, i aplikować na dane stanowisko. Dowolny sportowiec będzie mógł wystartować w kobiecych zawodach, korzystając z przewagi, jaką dają mu męskie mięśnie i hormony. Być może lewica będzie musiała kiedyś się zdecydować, czy walczy o prawa jednej z płci, czy kwestionuje istnienie płci. Na razie próbuje łączyć ogień z wodą.•
Jakub Jałowiczor