Po 43 latach polski zespół siatkarski wygrał ponownie Ligę Mistrzów. Jak smakuje historyczny sukces Zaksy Kędzierzyn Koźle i co ten tryumf zmienił, jeśli chodzi o najbliższą przyszłość, opowiada Sebastian Świderski, prezes klubu i legenda polskiej siatkówki.
Maciej Rajfur: Jak dużym osiągnięciem jest zwycięstwo w Lidze Mistrzów polskiego klubu w siatkówce? Wielu usłyszało o Grupie Azoty ZAKSA Kędzierzyn Koźle właśnie teraz, po tym tryumfie.
Sebastian Świderski: Uważam, że to na pewno największy sukces polskiej siatkówki od kilku lat. Porównywalny dla mnie z mistrzostwem świata, które jako Polska dwukrotnie zdobywaliśmy. Trzeba było czekać 43 lata, aby ponownie polski klub powtórzył takie osiągnięcie. W 1978 roku po Puchar Europy sięgnęli zawodnicy Płomienia Milowice. Myślę, że nie przesadzę, jak postawię ten puchar na jednej półce obok złotego medalu igrzysk olimpijskich, z którego być może jako Polacy wkrótce będziemy się cieszyć. Mam taką nadzieję.
Tym bardziej, że trzeba uczciwie przyznać, iż nie byliście faworytami tej edycji Ligi Mistrzów.
Zgadza się. Po losowaniu grup tych rozgrywek naszym obowiązkiem stało się wyjście z grupy. Dalsza drabinka okazała się bardzo trudna. Nie stawiano na nas. Tak naprawdę do ostatniego finałowego starcia nie byliśmy postrzegani jako faworyci. To nasi przeciwnicy mierzyli się z presją wygrania Ligi Mistrzów. Przypomnę, że nasi rywale z ćwierćfinału i półfinału to ostatni finaliści Ligi Mistrzów. A Cucine Lube Civitanova dwa lata temu zdobyło puchar. Kolejny raz życie jednak pokazało, że nie najbogatsi, czy najsilniejsi na papierze wygrywają, lecz ci, którzy mają tzw. „team spirit” – ducha zespołu. Tak zwaną „szatnię”, czyli atmosferę w drużynie. Ci, którzy walczą do samego końca, nie poddają się, nigdy nie spuszczają głów i patrzą pozytywnie w przód, marząc o wielkich rzeczach.
Patrząc na niesamowitą drogę do tego tryumfu, smakuje on znakomicie – proszę powiedzieć, który moment na tej drabince do szczytu był najtrudniejszy i najbardziej kluczowy? Wydaje się, że nie sam finał, wygrany 3:1.
Wydaje mi się, że pierwszy mecz ćwierćfinałowy z klubem Cucine Lube Civitanova. To spotkanie otworzyło nam drzwi do naszej walki. Dosyć niespodziewanie dla wszystkich wygraliśmy na wyjeździe 3:1 i pokazaliśmy tym samym, że jesteśmy w stanie rywalizować z najlepszymi. Potem przeżyliśmy istny rollercoaster w Kędzierzynie w półfinale w starciu z Zenitem Kazań. Rozegraliśmy aż 6 setów. Mogliśmy to spotkanie wygrać 3:1, potem 3:2. Ostatecznie zwyciężyliśmy na końcu złotego seta 15:13, który dał nam awans do finału. Emocje stały na kosmicznym poziomie. Myślę, że te dwa mecze stoją wyżej w hierarchii pod względem zaciętości niż sam finał, który oczywiście zakończył się wspaniałym zwycięstwem.
Jak taki sukces wpływa na klub w praktyce? Czy wygranie Ligi Mistrzów sprawia, że w przyszłości mogą przyjść do klubu lepsi zawodnicy? Czy coś ułatwia, czy przynosi tylko za sobą presję na przyszłe sezony? A może właśnie przez sukces pojawia się niebezpieczeństwo wydzierania zawodników do innych klubów?
Nie da się ukryć, że dla nas to wielkie wydarzenie, wielka chwała i przede wszystkim duma. Jesteśmy polskim zespołem, który po 43 latach wygrał Ligę Mistrzów, mając w składzie tylko dwóch obcokrajowców! Taki wynik ułatwia rozmowy ze sponsorami. Natomiast ten czas po tryumfie nie wpływa znacząco na rotację siatkarzy. Nie prowadzi się już rozmów na temat nowych zawodników. To zadziało się trochę wcześniej. Odejścia i zmiany już nastąpiły. Powiem tylko, że nie jest łatwo utrzymać taki skład i w takiej formie – pomimo wygrania Ligi Mistrzów. Będziemy zatem musieli budować coś nowego. Już nie pierwszy raz. Ale myślę, że dobrze nam to wychodziło do tej pory, bo nie pieniądze, ale ludzie tworzą drużynę i to oni na końcu decydują o tym, kto wygrywa na parkiecie.
Kiedy siatkarz wywalcza z klubem najcenniejsze trofeum, to… co potem? Nie traci motywacji? Może co najwyżej powtórzyć sukces. Pan z bogatą karierą siatkarską dobrze wie, jak to jest mierzyć się z takim wyzwaniem.
Każdy sportowiec po osiągnięciu celu, jaki sobie założył, dąży do tego, żeby dalej się rozwijać. Chce wciąż odnosić sukcesy. Konkurencja nie śpi. Kto nie siedzi w pociągu, który ma określony cel, ten nie stoi w miejscu, ale się cofa. Każdy sportowiec ciężko trenuje dla sukcesu. Kiedy poczuje smak zwycięstwa, robi potem wszystko, by to powtórzyć. Dążenie do wygranej leży w naturze każdego sportowca. Nam nie potrzeba dodatkowej presji czy motywacji. Oczywiście za rok będzie nam dużo trudniej, bo to ZAKSA będzie bronić tytułu. Wszyscy będą na nas patrzyli z perspektywy zwycięzców i faworytów. Nikt się przed nami nie położy, bo grając z nami nie będzie musiał wygrać, ale będzie mógł wygrać. Natomiast dzięki takiej presji, takiemu ciśnieniu robi się skok jakościowy, jeżeli chodzi o drużynę czy o indywidualne umiejętności. Pozytywna adrenalina jest jak najbardziej potrzebna sportowcowi, by go motywowała do rozwoju.
Czego życzyć teraz Panu i Grupie Azoty ZAKSA Kędzierzyn Koźle?
Mnie na pewno, żebym mógł się wyspać w końcu. Od jakiegoś czasu nie mam takich możliwości. (śmiech)
W takim razie powiem przekornie, że życzę Panu, w imieniu bardzo wielu kibiców polskich, by z takich powodów jak najczęściej Pan się nie wysypiał.
(śmiech) Dziękuję, przyjmuje te niełatwe życzenia. Ale nie tylko ZAKSIE, lecz również wszystkim klubom sportowym życzę powrotu do normalności, czyli końca pandemii. Żeby kibice mogli wrócić na trybuny naszych hal. Każda dyscyplina jest związana nierozłącznie z kibicami. Dla nich się trenuje, pracuje i występuje. Puste trybuny są przykrym widokiem. Zawodnikom ciężej się wtedy mobilizować podczas rozgrywek. Cisza w obiektach sportowych bywa przygnębiająca. Poza tym na pewno życzę sportowcom zdrowia, bo potrzebują go jak ryba wody.