O pracy „fotografa przeszłości” opowiada Marta Smolańska, autorka albumu „Prace Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN”.
Agata Puścikowska: Skąd w Tobie taka wrażliwość? Robisz zdjęcia, które wstrząsają.
Marta Smolańska: Nigdy nie myślałam o sobie jako o osobie szczególnie wrażliwej. Wręcz przeciwnie. Przez ostatnie osiem lat spotykałam się z tyloma wrażliwymi ludźmi i tyloma reakcjami, że czasami byłam zawstydzona, że ja tak nie potrafię. A wychowałam się z bardzo wrażliwą matką, bardzo wrażliwą babcią i nie byłam izolowana od tych emocji. Może to jest tak, że pewne sprawy są głęboko w nas, na pozór ich nie widać. Ale przez ich pryzmat widzimy rzeczywistość. W tej pracy – „fotografa przeszłości” – wrażliwość pomaga. Bez poczucia misji też się nie da. Jednocześnie, gdy muszę działać, włącza mi się „tryb akcji”. Żeby wszystko było spójne: w głowie, emocjach i przed oczami. Wtedy powstaje ważne zdjęcie. Staram się pokazać emocję, którą sama odczuwam. To widzą odbiorcy.
I doceniają. A Ty nie jesteś fotografem zawodowym. Dlaczego sięgnęłaś po aparat?
Nie miałam zielonego pojęcia o świecie, a chciałam mieć (śmiech), więc skończyłam politologię na UKSW. Dziś wiem, że chociaż studia były przydatne, inne są drogi do wiedzy o świecie. Chociażby... fotografia, pojmowana nieco głębiej. Za aparat chwyciłam w 2011 roku, by sfotografować Warszawę oczami mojej babci, świadka Rzezi Woli. Powstał z tego fotograficzny projekt „Duchy Warszawy”, który rozwijany jest do dzisiaj. Robiłam zdjęcia miejsc pamięci, Warszawę architektoniczną, fotografowałam historię, która dzieje się i współcześnie. Wtedy też powstał cykl fotografii pokazujących miejsca, w których zachowała się krew walczących, i miejsca po spalonych w 1944 ciałach ofiar. Po co? By zachować dla kolejnych pokoleń pamięć, zatrzymać się na chwilę. Powstały w końcu blog, strona internetowa. A zdjęcia były pokazywane w warszawskim fotoplastikonie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.