Termin „mordy rytualne” mieni się znaczeniami. Dosłownie oznacza on rzekome zabójstwa religijne. Dyskusja nad fałszywymi oskarżeniami o nie skojarzyła mi się z powszechną dziś praktyką oszczerstwa. Żyjemy w czasach nowych, choć bezkrwawych, mordów rytualnych.
26.04.2021 16:40 GOSC.PL
Mordy rytualne to (w podstawowym znaczeniu tego terminu) rzekome zabójstwa dzieci chrześcijańskich, dokonywane w (średniowiecznej i nowożytnej) Europie przez Żydów w celach religijnych, m.in. po to, by uzyskać krew potrzebną do obrzędów paschalnych. Wśród historyków dominuje zdecydowane przekonanie, że tak rozumiane zabójstwa nigdy nie miały miejsca, choćby dlatego, że judaizm zakazywał spożywania krwi. Według specjalistów, z kilkudziesięciu procesów przeprowadzonych w Polsce (od XVI do końca XVIII wieku) przeciw domniemanym rytualnym mordercom, większość zakończyła się uniewinnieniem. Pozostałe wyroki można zinterpretować jako przejaw religijnych i pozareligijnych konfliktów chrześcijańsko-żydowskich, a nie jako potwierdzenie istnienia mordów rytualnych.
Czytając (zarówno fachowe, jak i publicystyczne) wypowiedzi w rozgorzałej pewien czas temu medialnej dyskusji na temat „mordów rytualnych”, uświadomiłem sobie lepiej, jak trudną nauką jest historia. Źródła historyczne należy interpretować krytycznie i całościowo, w pełnym kontekście. Ich interpretacja zależy od przyjętych definicji, wiedzy towarzyszącej, a czasem nawet od systemu wartości kulturowych. Dlatego pochopne stwierdzenia i osądy historyczne są nieuprawnione. Zamiast odtwarzać fakty, mogą powielać stereotypy i uprzedzenia.
Czy należy karać za publiczne głoszenie tezy, że mordy rytualne naprawdę zachodziły w dziejach? Sądzę, że zamiast karać, lepiej rozmawiać i wyjaśniać. W takiej rozmowie zwróciłbym uwagę na jedną sprawę. Gdy ktoś powie, że istnieje (substancjalny) cieplik, możemy wzruszyć ramionami i pomyśleć, że zatrzymał się w fizyce i chemii gdzieś w pierwszej połowie XIX wieku lub że jest naukowym oryginałem. Gdy jednak ktoś mówi, że mordy rytualne faktycznie zachodziły, budzi podejrzenie, że chce kogoś obrazić lub chce reaktywować konflikt. W nauce każdy badacz ma prawo „iść pod prąd” (jest ono warunkiem koniecznym jej rozwoju). Jednak nadużywając tego prawa, można się ośmieszyć albo wywołać zamęt. Zamiast „rzucać słowa na wiatr”, lepiej podjąć i pokazać rzetelne badania. Wtedy będzie wiadomo, że chodzi o prawdę, a nie o prowokację.
Nieraz zdarza się, że wykładowca (nawet taki o stalowej woli), referując przebieg swego strumienia świadomości, mimochodem wyrzuci coś ze swej kulturowej podświadomości lub wybiórczej erudycyjnej pamięci. Przypuszczam, że w naszej „aferze rytualnej” tak właśnie było. Dwa zdania (sprzed kilku lat) wywołały długotrwałą burzę. Źle, że zostały wypowiedziane. I źle, że w reakcji na nie – obok rzeczowych protestów i sprostowań oraz ciekawych historycznych analiz – pojawiły się głosy, które zaklasyfikowałbym jako przykłady nowych mordów rytualnych.
Czym są nowe mordy rytualne? Są świadomie wypowiadanymi aktami mowy, których specyfika polega na celowym obrażaniu innych osób, grup lub instytucji. Skoro nie można kogoś zabić fizycznie, trzeba go zabić symbolicznie – trzeba publicznie „przyprawić mu gębę” i pokazać, że jest nikim. Takie publiczne pokazywanie jest swoistym rytuałem, który spaja daną (najczęściej internetową) społeczność i uzbraja ją w świadomość zwycięskiej walki z domniemanym złem. Wybór ofiary dokonuje się najczęściej nie według kryterium wielkości jej realnych win, lecz według kryterium przydatności do rozkręcenia ofiarniczego hałasu. Istotą sprawy wciąż pozostaje oszczerstwo.
Nowe mordy rytualne są bardziej niebezpieczne od mordów starych. Drugie, choć krwawe, były wyimaginowane; pierwsze, choć bezkrwawe, są realne. Co gorsza, nowe mordy rytualne działają nie w jedną, ale w obie strony rozmaitych konfliktów. Mord wywołuje kontr-mord. I tak żyjemy w stanie permanentnej wojny. Już nie tylko politycznej, lecz także kulturowej. Między innymi dlatego, że wojny rytualne (takie odnoszę wrażenie) stały się nowoczesnym orężem walki z religią. Generalnej walki, wobec której spory międzyreligijne mają mniejsze znaczenie.
Emmanuel Levinas – wybitny filozof żydowski XX wieku – powiadał, że gdy patrzymy w twarz drugiej osoby, niejako słyszymy jej głos, który mówi: „nie zabijesz mnie!” Doświadczenie II wojny światowej kazało Levinasowi dosłownie i z patosem rozumieć „owo pierwsze słowo twarzy”. W nowych warunkach – w czasie symbolicznych mordów rytualnych, ułatwionych faktem, że twarze chowają się za maskami lub monitorami – zmieniłbym nieco brzmienie przesłania Levinasa. Otóż mam nadzieję, że gdy skończy się pandemia i zacznie się wielka narodowa rehabilitacji, zdejmiemy maski i wzajemnie spojrzymy sobie prosto w twarz. Wtedy usłyszymy jej głos: „nie zrobisz ze mnie mordy!"
Jacek Wojtysiak