Sołżenicyn pisał z wiarą w przyszłą dekomunizację, Lebiediew opowiada o Rosji, która żyje w postsowieckim letargu, bo żadnej dekomunizacji nie chciała.
Siergieja Lebiediewa, wybitnego rosyjskiego pisarza młodego pokolenia, porównuje się do Aleksandra Sołżenicyna. Jednak porównanie to wydaje się chybione. Autor „Archipelagu GUŁag” odtwarzał tragiczną przeszłość Rosji z nadzieją na odbudowę kraju przez przyszłe pokolenia, po upadku komunizmu. Wierzył, że pamięć oczyszcza. Lebiediew (geolog z wykształcenia) nie zagłębia się w kolejne warstwy przeszłości, by odnaleźć tożsamość narodu, ale by wyjaśnić samemu sobie, kim jest. Bo w jednakowym stopniu ma problemy z pojęciem zarówno własnej kondycji, jak i ludzi, którzy żyli kiedyś. Sołżenicyn szukał w historii moralnych punktów oparcia. Opisywał „węzłowe” momenty rosyjskiej katastrofy, chcąc znaleźć miejsca, gdzie przywódcy kierujący państwem lub rosyjską opinią popełnili błąd, gdzie stracili szanse na ocalenie narodu. Bohaterowie „Dzieci Kronosa” chcą jedynie utrzymać minimalną kontrolę nad własnym życiem wbrew niszczącemu, bezrozumnemu żywiołowi historii. W tym sensie książka ta podobna jest do „Doktora Żywago”, czyta się ją jak Pasternaka, który przeżywszy komunizm, próbuje ogarnąć umysłem zło, które widział, zmagając się już tylko z wewnętrzną cenzurą.
Gdy główny bohater „Dzieci Kronosa”, badając przeszłość rodziny, dowiaduje się, że jeden z braci jego babki przystąpił (niczym bohaterowie „Kontry” Józefa Mackiewicza) do walczących po stronie Niemców rosyjskich sił antykomunistycznych, żywiąc „gorące pragnienie, by pomścić ojca zabitego przez bolszewików” – „ze zdziwieniem” zdaje sobie sprawę, że „dla niego, urodzonego o wiele później, wszystko, co przydarzyło się pradziadkowi, miało charakter naturalnej katastrofy”. Mimo że jego ojciec padł ofiarą regularnego mordu sądowego na podstawie zmyślonego oskarżenia, mimo że został nie tylko fizycznie, ale i moralnie zniszczony, przyznając się do niepopełnionych win, i że na koniec porzuciła go część rodziny. Ta swoista „naturalizacja” zbrodni, uznanie jej za fakt egzystencjalny, coś, co się po prostu zdarza, bo należy do ludzkiego losu, a nie za fakt moralny, przeciw któremu należy wystąpić, który, jako świadome zło, podlega ocenie, osądowi i karze – to właśnie to, przed czym przestrzegał autor „Archipelagu GUŁag”, przekonany, że jeśli bolszewizm nie zostanie naprawdę potępiony i osądzony – znieprawi przyszłą Rosję. Sołżenicyn pisał z wiarą w przyszłą dekomunizację, Lebiediew opowiada o Rosji, która żyje w postsowieckim letargu, bo żadnej dekomunizacji nie chciała.
Jest jeszcze jedna różnica między perspektywą Sołżenicyna a Lebiediewa. Obaj uważają pamięć za warunek człowieczeństwa. Szczególnie wtedy, gdy jedyną formą wolności (niezdolnej już decydować o przyszłości) staje się ocena przeszłości. Jednak w Lebiediewowskim opisie bolszewizmu pamięć (jako forma życia) staje się antytezą komunistycznego nie-życia, czy raczej może życia nie-ludzkiego. W sowieckim komunizmie nie można było żyć z pamięcią, jej utrata była warunkiem przetrwania. Tak właśnie przeżył inny bohater Lebiediewa, Władilen („imię” nadane ku pamięci Władimira Iljicza Lenina), bardziej przypominający postać z propagandowej czytanki niż żywego człowieka. W tym sensie Lebiediewowski opis komunizmu jest straszniejszy od Sołżenicynowskiego. U Lebiediewa – jak u Józefa Mackiewicza – komunizm jest jak zaraza, przed którą, jeśli się jej nie powstrzyma, można jedynie uciekać. Jego osąd jest – najdosłowniej – brutalnie beznadziejny.
Poznając tamtą perspektywę, łatwo popadamy w tryumfalizm, a przecież moralny paraliż wywołany przez komunizm jest zjawiskiem powszechnym. W 100. rocznicę przewrotu Lenina zorganizowałem w Parlamencie Europejskim obchody ku czci ofiar bolszewizmu i bohaterów antykomunistycznego oporu, ze świadomością, że najpewniej nie dojdzie do żadnych innych. Zachodu bowiem nie razi ani Mauzoleum Lenina w centrum Moskwy, ani tym bardziej apologia wojny Stalina, a sposób, w jaki krytykuje dziś Rosję – jako „nacjonalistyczno-konserwatywny autorytaryzm” – jedynie uwiarygodnia propagandową strategię Putina. Ciągle niedopełnione powszechne potępienie komunizmu, jego (jak uczył Pius XI) dogłębnego zła, pozostaje wielkim – sięgającym daleko poza nasze narodowe doświadczenie – zadaniem polskiej polityki zagranicznej i kulturalnej.•
Marek Jurek