Samozwańczy progresywni cenzorzy ze szczególną zawziętością rzucili się na literaturę dziecięcą.
Chociaż tak krytykowany kościelny „Indeks ksiąg zakazanych” należy do przeszłości, a państwowa cenzura praktycznie nie istnieje, pojawiają się jej nowe, bardziej wyrafinowane formy. Nie mniej dotkliwe dla twórców i czytelników. Wiąże się to z galopującą epidemią „kultury wykluczenia”, polegającą m.in. na piętnowaniu w internecie czy wzywaniu do bojkotu dzieł i ich autorów, zerwaniu z nimi kontaktów, a nawet uniemożliwieniu publikacji książek napiętnowanych literatów. W tej dziedzinie kulturowa lewica odnosi sukcesy, szczególnie w USA i Europie Zachodniej. W Polsce zjawisko nie jest jeszcze powszechne, ale i u nas początki tej fali są już widoczne. Charakterystyczne, że napływ literackiego rewizjonizmu uderza przede wszystkim w twórczość przeznaczoną dla dzieci. Okazuje się, że wierszyk Tuwima „Murzynek Bambo” czy „Przygody Koziołka Matołka” Makuszyńskiego są apoteozą kolonializmu i rasizmu, podobnie jak „W pustyni i w puszczy” Sienkiewicza. Najlepiej je usunąć z powszechnego obiegu, bo po przeczytaniu „Murzynka Bambo” można zostać rasistą. Takie nieformalne próby rozpoczęły się już dawno.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz