Od kilku miesięcy przepisy w tej sprawie we Włoszech są surowe, a przypadki ich łamania nagminne.
Na mocy rozporządzenia do końca kwietnia w czterech regionach czerwonej strefy największych obostrzeń, czyli w Kampanii, Apulii, Dolinie Aosty i na Sardynii kategorycznie zabronione są wszelkie wizyty u rodziny i przyjaciół w prywatnych domach. W pozostałych 16 regionach taką wizytę mogą złożyć tylko dwie osoby dorosłe, ewentualnie w towarzystwie dzieci w wieku do 14 lat. Grzywna za złamanie tych przepisów wynosi 400 euro.
Ograniczenie dotyczące liczby gości wprowadzone zostało w ubiegłym roku i jest utrzymywane w kolejnych rządowych dekretach.
Codziennie media informują o policyjnych interwencjach w domach, w których bawi się nawet po 30-40 osób. To zazwyczaj młodzież, także studenci, wśród nich cudzoziemcy.
Zazwyczaj patrole policji, karabinierów lub straży miejskiej wzywane są przez sąsiadów, którzy słyszą odgłosy hucznych i tłocznych przyjęć, trwających często po godzinie policyjnej, rozpoczynającej się o godz. 22:00.
Patrole funkcjonariuszy wchodzą do mieszkań i skrupulatnie je kontrolują; niekiedy znajdują uczestników "domówek" ukrytych w szafie. Wszyscy przyłapani na gorącym uczynku muszą płacić grzywnę.
Do takich sytuacji i swoich doświadczeń odgłosów słyszanych za ścianą odniósł się na Twitterze jeden z najbardziej znanych włoskich aktorów Alessandro Gassmann. Ujawnił, że w jego sąsiedztwie trwa zabawa z udziałem "dziesiątek" młodych ludzi. Wywołał dyskusję, która przeniosła się do wielu mediów. Jak napisał, "ma się kilka możliwości, gdy słyszy się, że za ścianą trwa wielka impreza". Można, stwierdził, "wezwać policję i zepsuć relacje z sąsiadami, ignorować i to wszystko wytrzymać albo pójść i zadzwonić do drzwi".
Artysta prezentując dylemat, przed jakim stanął, rozpętał we Włoszech burzę, odnotowaną w tych dniach w gazetach i kontynuowaną w stacjach radiowych. Na jego wpis natychmiast odpowiedziały setki osób wyrażając różne opinie. Niektórzy przyznali się, że zdarzyło im się wezwać policję, bo uważali to za swój obowiązek. Zwolennicy takiego rozwiązania najbardziej martwią się o to, by pozostać anonimowi, bo w przeciwnym razie oznaczałoby to "wojnę domową" na klatce schodowej.
"Jedyny sposób to dzwonić na policję, bo jeśli się tego nie zrobi, potwierdza się opinię, że my Włosi pozwalamy na wszystko cwaniakom i oszustom, którym uchodzi to na sucho" - stwierdził jeden z uczestników dyskusji, cytowany przez prasę.
Inni Włosi wybrali drogę mediacji i - jak opowiadali - zdarzyło im się interweniować u sąsiadów grożąc, że jeśli zabawa się nie skończy, wezwą patrol.
Nie brak też opinii, że telefon na posterunek to najgorsze rozwiązanie, które na zawsze popsuje sąsiedzkie relacje. Ponadto apelują do zwolenników rygoru: "zajmijcie się swoimi sprawami" i "nie bądźcie kapusiami".
Gassmann przyznał się: "Spełniłem swój obowiązek. Jestem dumny".
"Oto normalny weekend w czerwonej strefie" - tak dyskusję podsumował dziennik "Il Giornale".