W dzienniku „Pro memoria” 12 maja 1976 r. prymas Stefan Wyszyński pisze: „Całą moją miłość przeniosłem z Matki na Matkę”. Tego dnia na Jasnej Górze świętuje 30. rocznicę konsekracji na biskupa lubelskiego. Opisuje w tej notatce, jak rodziła się jego maryjność. Wyjawia przedziwną tajemnicę swego serca – przeniesienie miłości z matki Julianny, która zmarła 31 października 1910 r., gdy Stefan miał 9 lat, na Matkę Bożą. Wyjaśnia, jak matka z Zuzeli pomogła mu w nawiązaniu więzi z Matką z Nazaretu.•
„Trzydzieści lat upływa, gdy dnia 12 maja 1946 roku otrzymałem konsekrację biskupią, w bazylice jasnogórskiej, z rąk ks. kardynała Augusta Hlonda, przy współdziałaniu biskupa Karola Radońskiego z Włocławka i biskupa Stanisława Czajki, sufragana częstochowskiego. Jest wprost trudno w to uwierzyć, że Chrystus wybrał mnie, aż na taki długi czas. Nigdy nie wierzyłem w swoją długowieczność przy tak słabym zdrowiu. Ale brak mi było też wiary we własne siły i możliwości. Wprost przeciwnie – lękałem się siebie na stanowiskach eksponowanych. Raczej uważałem, że nadaję się do pracy kameralnej, książkowej, biurkowej, chociaż i tutaj brak mi było niektórych zalet, zwłaszcza wytrwałości i dociekliwości. Moim ideałem była praca duszpasterska na wiejskiej parafii, położonej wśród lasów. Nigdy ten ideał nie spełnił się. Toteż wiadomość, otrzymana w Poznaniu od kardynała Hlonda, dnia 25 marca, że mam być biskupem w Lublinie, przeraziła mnie i obezwładniła duchowo. Myślałem, że człowiek, który jest obciążony odpowiedzialnością za liczne moje niedomagania i ułomności, nie może wchodzić w rachubę w planach Bożych. A tymczasem aliquando conversus (niegdyś nawrócony – przyp. red.) – ma umacniać braci swoich – jak Piotr. To bardzo dziwny sposób Pana Boga. Mogłem go sobie wytłumaczyć tylko tym, że Bóg dobiera sobie ludzi doświadczonych in infirmitatibus (w słabościach – przyp. red.) albo że chce ułatwić wniosek, że to nie człowiek działa, tylko sam Bóg. Z takim wnioskiem urodziła się myśl, że wszystko należy przypisać Soli Deo (samemu Bogu – przyp. red.). A fakt, że powołanie od książek do owiec miało miejsce w Zwiastowanie, dał mi inny wniosek – trzeba wszystko postawić na Służebnicę Pańską. Jej pomocy zaufać i zaprosić Ją do współpracy. Tak rodziła się moja »maryjność», która wyrosła z odczucia nieudolności ludzkiej, ale i to nie przyszło łatwo. Bo jak 25 III [19]46 r. opierałem się zwiastowaniu kardynała A. Hlonda, tak później opierałem się powołaniu, w 1948 roku, do Gniezna i do Warszawy. Ten sam błąd myślenia – jakobym to »ja« miał działać, apostołować, prowadzić ludzi. – A to wszystko On – Jezus Chrystus. (…).
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.