O tym, czy należy zamykać kościoły ze strachu przed wirusem, i o duchowym znaczeniu pandemii opowiada ks. Tomasz Białoń.
Agata Puścikowska: Dlaczego Ksiądz trafił na oddział covidowy?
Ks. Tomasz Białoń: Decyzja, by podjąć posługę w szpitalu myślenickim, na oddziale covidowym, nie była moja. Myślę, że to propozycja samego Pana Boga. A ja się tylko zgodziłem. Rok temu, gdy pandemia się zaczynała, rozmawialiśmy z księżmi – a jest nas na parafii ośmiu – o przyszłości i naszej posłudze. Podejrzewaliśmy, że może któryś będzie musiał zgłosić się do posługi przy chorych. Pamiętam, że powiedziałem: „Nie ma co się zastanawiać. Nawet gdybyśmy mieli zarazić się i umrzeć, służąc chorym, to Pan Jezus przyjmie nas do siebie i nawet nie będzie zastanawiał się nad czyśćcem”. (śmiech) Jednak przez całe miesiące nie było takiej potrzeby. Sytuacja zmieniła się jesienią.
Wtedy Ksiądz sam zachorował…
Na przełomie września i października zaraziłem się COVID-19 w liceum, w którym uczę religii. Mam 29 lat i myślałem, że przejdę chorobę łagodnie. Niestety, mój stan się pogarszał, w końcu straciłem czucie w rękach i nogach. Wtedy wezwałem karetkę, a chwilę potem straciłem przytomność. Skończyło się kozakowanie (śmiech), a zaczął się trudny czas w szpitalu i walka o życie. Gdy już byłem w lepszej formie, nawiązałem kontakt z moim sąsiadem z sali szpitalnej. To był starszy pobożny pan. Nie wiedział, że jestem księdzem. Bolało go wszystko fizycznie, ale najbardziej cierpiał, że już tak długi czas nie może się wyspowiadać, przyjąć Komunii św. Ucieszył się, że na sali był telewizor: „Teraz przynajmniej Mszę w niedzielę obejrzę”. Uśmiechnąłem się i odpowiedziałem: „Nie będzie takiej potrzeby. Jestem księdzem. Codziennie odprawiam tu przy łóżku Mszę św.”. Byłem zdziwiony, jak momentalnie wróciły mu siły. Poprosił o spowiedź, a kiedy przyniesiono mi święte oleje, udzieliłem mu sakramentu namaszczenia.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.