Pewnego wieczoru na oazie podeszły do ks. Blachnickiego panie z kuchni i powiedziały: "Nie mamy nic na jutro do jedzenia". Spory problem w grupie kilkudziesięciu dorastających, wiecznie głodnych, młodych ludzi... A ks. Blachnicki na to: "Och, to mamy jeszcze całą noc do myślenia".
24.03.2021 18:00 GOSC.PL
Wiecie, co wyróżnia proroka? Zawsze jest o krok przed innymi. Oficjalne rozporządzenia czy dogmaty potwierdzają jedynie to, co prorocy intuicyjnie czują i realizują. I co jeszcze? Pokora i posłuszeństwo. No, i w końcu głębokie zaufanie, że wszystko, co Bóg daje i do czego dopuszcza, dzieje się dla większego dobra człowieka.
Taki był ks. Franciszek Blachnicki - człowiek, którego Bóg wybrał, by objawić swoją chwałę; by stworzyć nowe podwaliny Kościoła w reżimowym systemie, w którym każdy głębszy oddech religii miał być zduszony. Ks. Blachnickiemu, w najbardziej niesprzyjających po ludzku okolicznościach, udało mu się porządnie zatrząść Kościołem w Polsce i ludzkimi sumieniami. Oczami charyzmatyka widział w Kościele potrzeby, których inni jeszcze nie dostrzegali, i natychmiast na nie odpowiadał. Istotne kwestie dla Kościoła, podjęte przez Sobór Watykański II, jak liturgia, zaangażowanie świeckich, rola rodziny, wizja parafii jako wspólnoty wspólnot, ks. Blachnicki w sposób proroczy przeczuwał i realizował już o wiele wcześniej.
- Jako jeden z nielicznych teologów nie tylko dokonał naukowej syntezy soborowej myśli pastoralnej, ale poszedł jeszcze dalej: przełożył ją na konkretny program formacyjny. Pokazał, co to jest prawdziwe życie chrześcijańskie, realizowane w oparciu o słowo Boże, liturgię, modlitwę, życie we wspólnocie - mówi bp Adam Wodarczyk, przez wiele lat moderator generalny Ruchu i postulator procesu beatyfikacyjnego ks. Blachnickiego.
"Kościół nie jest instytucją zajmującą się tylko kultem w świątyni, ale ma też wielką misję wobec świata, i to we wszystkich dziedzinach życia - czytam w rozmowie-rzece Jacka Dziedziny z ks. Henrykiem Bolczykiem "Mocowałem się z Bogiem". - Wiara musi odnawiać całego człowieka i przez to ożywiać i gospodarkę, i politykę, całe życie społeczne (...). To zresztą powiedział kardynał Wojtyła na dniu wspólnoty w 1972 roku. Mówił: >>Kiedy was słucham, to czuję, że wszystkie podstawowe pojęcia Soboru tu się uobecniają - osoba, wspólnota, żywy Kościół, świadectwo. Wy to wszystko już w sobie realizujecie, czemu myśmy dali wyraz w dokumentach<<".
Nie mogłoby się to udać ks. Blachnickiemu bez walki o osobistą relację z Bogiem, bez nieustannego wsłuchiwania się w głos Ducha Świętego. Jego życie naznaczone było cierpieniem, przeorane przez doświadczenie wojny, obozu koncentracyjnego, skazania na śmierć i godzin oczekiwania na ścięcie gilotyną. Po swoim nawróceniu w więziennej celi i cudownym uwolnieniu - ks. Blachnicki wiedział, że życie zostało mu podarowane na nowo, i to co do sekundy. Nie chciał więc marnować tego daru Pana Boga na byle co. Świadkowie jego życia wspominają, jak dużo się modlił. Choćby nie wiadomo jak był wieczorem zmęczony po intensywnym dniu, zawsze długo klęczał w kaplicy. Cokolwiek się działo w ciągu dnia, ks. Blachnicki pieczętował długą, trwającą kilkadziesiąt minut, adoracją Najświętszego Sakramentu. Nawet po podróży, nawet gdy pod koniec życia poruszał się na wózku inwalidzkim. Wtedy też był bardzo cierpliwy. Nie uprzykrzał nikomu życia, ale cały czas biły od niego pogoda ducha i zawierzenie.
Zaufanie Bogu wyznaczało każdy krok ks. Blachnickiego. Nie chodził po omacku. Światło wiary, które Bóg zapalił w jego duszy w momencie nawrócenia (17 czerwca 1942 r., w katowickim więzieniu, podczas oczekiwania na wykonanie wyroku śmierci), nie zgasło aż do śmierci. "Od tej chwili, kiedy On przywrócił mi wzrok, nigdy nie było dla mnie problemu wiary", napisał po latach.
Tego uczył swoich współpracowników, ministrantów, oazowiczów. Zawierzenia Bogu i Maryi najmniejszych nawet spraw. Był przekonany, że nie może się bać ten, kto zaufał Bogu; że jedyne, co zniewala, to właśnie lęk. Ks. Bolczyk wspomina sytuację, gdy jako kleryk pojechał na rekolekcje oazowe z ks. Blachnickim. Pewnego wieczoru podeszły do ks. Blachnickiego panie z kuchni i powiedziały: "Nie mamy nic na jutro do jedzenia". Spory problem w grupie kilkudziesięciu dorastających, wiecznie głodnych młodych ludzi... A Blachnicki na to: "Och, to jeszcze mamy całą noc do myślenia". - Zadziwiły mnie jego oczy: spokojne, bez przerażenia. Zawsze było w nich coś z ognia, ale też emanował z nich wielki pokój. Nie ma powodu do paniki.
Nie zawsze spotykał się ze zrozumieniem i wsparciem ze strony przełożonych, biskupów czy innych księży. Wizja odnowy Kościoła ks. Blachnickiego była bliska kard. Wojtyle, ale już niekoniecznie prymasowi Wyszyńskiemu. Ks. Blachnicki nigdy nie sprzeciwiał się przełożonym, nigdy - nawet w gronie zaufanych osób - nie dawał wyrazu swojego rozżalenia na niesprawiedliwe traktowanie czy podcinanie skrzydeł, choć swoją wiarą chciał przebijać mury. Wiedział, że Bóg potrafi prosto nawet na krzywych liniach pisać, ale buduje na ludziach pokornych i posłusznych; że reforma Kościoła nigdy nie zaczyna się od sprzeciwu i obalenia władzy. To rewolucja chce budować na gruzach i trupach. I nigdy nie kończy się dobrze - najwyżej jeden tyran zostaje zastąpiony innym. Ks. Blachnickiemu nie zależało na tym, żeby przekonać do siebie władzę albo jednego czy drugiego biskupa. Tym bardziej nie zależało mu na tym, by kogokolwiek pokonać. Pragnął jedynie, by duch odnowy Kościoła zaczął się od osobistego uświęcenie jego członków, od poznania oraz doświadczenia żywego Boga i wejścia w głęboką intymną relację z Nim.
"Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, by on już zapłonął".
Prorok jak ogień.
Aleksandra Pietryga