Wielkimi krokami zbliża się Wielki Tydzień i jak co roku, wypływają „perełki” wynoszące na piedestał cierpienie. Ileż już razy słyszałem o Janie Pawle II, który „pragnął je przyjmować”. Nie pragnął.
19.03.2021 11:10 GOSC.PL
Schorowany Tischner nie mógł już mówić. Gestem przywołał Jarosława Gowina i wręczył mu karteczkę: „Nie uszlachetnia”. „Nie ono dźwiga. Cierpienie zawsze niszczy – wyjaśniał – Tym, co dźwiga, podnosi i wznosi ku górze, jest miłość”. „Czy mocowałeś się kiedy, drogi Czytelniku, ze swą własną miłością? Czy odczułeś bezradność, w jaką wtrąca miłość bezsilna? Patrząc na zagubionego wśród swoich bied człowieka, Bóg partycypuje w miłości bezsilnej” – pisał dwa miesiące przed śmiercią w swym ostatnim tekście „Maleńkość i jej Mocarz”, przygotowanym z okazji kanonizacji s. Faustyny.
Wielkimi krokami zbliża się Wielki Tydzień. I znów, jak co roku, wypływają kaznodziejskie „perełki” gloryfikujące cierpienie i wynoszące je na piedestał. Po raz kolejny usłyszałem o Janie Pawle II, który, cytuję, „pragnął przyjmować cierpienie”. Nie, kochani, nie pragnął. Przyjmował. A to nie to samo.
Nie trafiają argumenty, że Karol Wojtyła pisząc z Krakowa list do Ojca Pio w sprawie przeczołganej przez doświadczenie nowotworu Wandy Półtawskiej prosił o cud, a nie wytłumaczenie chorej tej porażającej, podbramkowej sytuacji. O tym, że do jego beatyfikacji i kanonizacji był niezbędny… cud uzdrowienia. A nawet o tym, że regularnie korzystał z pomocy lekarzy w klinice Gemelli i gdyby żył wedle usłyszanych przeze mnie tez, wywiesiłby na drzwiach apartamentu kartkę z krótkim: „Służbie zdrowia wstęp wzbroniony”. A przecież umierał w towarzystwie lekarza, a przy jego łóżku czuwał do końca doktor Renato Buzzonetti.
Zamiast wynosić na piedestał miłość, koronujemy doświadczenie cierpienie. A to ślepa uliczka! Oczywiście, że Bóg jest w stanie wyciągnąć z niego dobro. Znam wielu takich, którzy wrócili do Kościoła, po bolesnych doświadczeniu…. rozwodu. To jednak, że dopiero wówczas, po tym „trzęsieniu ziemi” zaczęli zadawać sobie pytania „na śmierć i życie”, nie oznacza przecież, że sam rozwód jest błogosławieństwem.
Jasne, Ten który „śmierci nie uczynił”, nawet z niej był w stanie wydobyć życie. „Śmiercią zwyciężył śmierć”. To jednak, że „z tej śmierci życie tryska”, nie oznacza, że sama w sobie jest ona dobra.
„W kazaniach pasyjnych wciąż ten dryf ku anatomii i fizjologii bólu – pisze ks. Andrzej Draguła - Nie mogę się przebić do moich młodszych kolegów, że to nie tędy droga. Tych dwóch obok i setki innych bolało tak samo, a może często o wiele bardziej. Niech poczytają sobie historię tortur i sposobów wykonywania kary śmierci. Nie przez ból nas Pan Jezus zbawił. Ani nawet przez cierpienie, które samo w sobie jest złem i skutkiem grzechu. Nie, samo w sobie nie uszlachetnia. Degeneruje. Pan Jezus zbawił nas przez miłość. Tylko i wyłącznie. I krzyż jest szczytem kochania, a nie cierpienia czy bólu”.
Marcin Jakimowicz