Dziś z pewnością przylgnęłaby do niego łatka nowinkarza, progresisty i modernisty. Choć był jednym z najwybitniejszych myślicieli wczesnego chrześcijaństwa, wielu woli nazywać go heretykiem. W czasach gdy kościelni myśliciele pokroju Tertuliana czy egipskiego biskupa Teofila przestrzegali przed jakimkolwiek brataniem się chrześcijaństwa z filozofią grecką, traktując ją jako źródło intelektualnej deprawacji, pogańskiego zwiedzenia i siedlisko błędu, on zbudował pierwszy całościowy system wczesnochrześcijańskiej teologii czerpiący obficie z dorobku myśli greckiej. Co więcej, pierwotny Kościół miał odwagę pójść tym tropem.
18.03.2021 10:03 GOSC.PL
Orygenes to chyba jedna z najbardziej dyskusyjnych postaci wczesnego chrześcijaństwa. Do dziś zresztą specjaliści spierają się w kwestii oceny jego osoby i teologicznego dzieła. Nic dziwnego, ten wyjątkowy teolog greckiego Kościoła był twórcą pierwszej kompletnej syntezy doktrynalnej – tyleż wybitnej, co kontrowersyjnej. Podobnie zresztą, jak sam Orygenes. Urodzony około 185 roku w Aleksandrii, zmarł zapewne w 249 roku w Tyrze, w wyniku uwięzienia i tortur będących następstwem wszczętego w tym samym roku pierwszego powszechnego prześladowania chrześcijan. Można powiedzieć, że oddał życie za Chrystusa. Był doskonale wykształcony, świetnie znał filozofię grecką i pisma chrześcijańskie. W 217 roku biskup Demetriusz powierzył mu kierowanie szkołą katechetyczną w Aleksandrii, którą prowadził do 230 roku. Niestety, wtedy właśnie wyświęcono go na prezbitera, jednak bez zgody jego biskupa i wbrew przepisom kanonicznym. Orygenes bowiem, błędnie interpretując ewangeliczny fragment o konieczności wyrzeczenia się wszystkiego dla Chrystusa, poddał się kastracji, a wyświęcony w tym stanie – zaciągnął na siebie ekskomunikę, której jednak… nie uznał Kościół w Cezarei. Tam też przeniósł się Orygenes, zakładając własną, wzorowana na aleksandryjskiej szkołę katechetyczną.
W ciągu swego życia wykonał ogromną pracę teologiczną – miał napisać co najmniej sześćset dzieł, ukazując umysłowość chrześcijańską jako doskonałe spełnienie myśli helleńskiej; ustalił też zbiór głównych prawd wiary chrześcijańskiej, wypracował alegoryczną metodę interpretacji tekstów biblijnych, wyraził myśl chrześcijańską w postaci zwartego i uporządkowanego systemu. Nie był to jednak system wolny od błędów. Nic dziwnego że skomplikowana sytuacja Orygenesa oraz jego dzieło – tyleż nowatorskie i porywające, co wymagające korekt – zrodziło wielki spór wokół jego osoby. W tym sporze historia znów powędrowała przedziwnymi drogami. Po stronie Orygenesa stanęli nie tylko jego uczniowie. Przychylne okazało się dla niego również środowisko katechetycznej szkoły aleksandryjskiej, a także myśliciele kojarzeni z aleksandryjską orientacją teologiczną – zwłaszcza trzej wielcy zwani Ojcami Kapadockimi: Bazyli Wielki, Grzegorz z Nysy i Grzegorz z Nazjanzu. W przeciwnym kierunku poszła natomiast tak zwana orientacja antiocheńska, a dokładniej pewna część myślicieli związanych z egzegetyczno-biblijną szkołą w Antiochii. Znani oni byli z krytycznej postawy względem dzieła Orygenesa. Intensywnie go również zwalczali. Paradoksalnie jednak, choć nurt antiocheński wydał postacie tej miary, co św. Jan Chryzostom, to jednak na jego gruncie wyrosły szybko trzy wielkie herezje: arianizm, nestorianizm i pelagianizm. W reakcji na tę pierwszą konieczne stało się zwołanie pierwszego soboru powszechnego – Soboru Nicejskiego.
Historia dopisała do dziejów Orygenesa znamienny epilog. Otóż niejaki Lukianos, jeden z czołowych reprezentantów orientacji antiocheńskiej, oskarżającej Orygenesa o herezję, sam w nią popadł, rozwijając poglądy swego przeciwnika w kierunku tak zwanego subordynacjonizmu i wprowadzając na ścieżkę tego błędu szkołę w Antiochii. To właśnie uczniem Lukianosa był najprawdopodobniej Ariusz – ten sam, który wzniecił w pierwotnym Kościele najpoważniejszy kryzys zwany herezją arianizmu potępionego na soborze w Nicei. W przyjęciu antyariańskich postanowień Soboru pomogła Kościołowi praca wielkich Ojców Kapadockich, którzy zamiast oskarżać Orygenesa o herezję, twórczo skorygowali jego błędy, budując teologiczne zaplecze dla nicejskich ustaleń. A sam Lukianos? Winny herezji i ekskomunikowany, ostatecznie pojednał się z Kościołem, co więcej, więziony przez dziewięć lat i torturowany w czasie antychrześcijańskich prześladowań nie wyparł się wiary i Chrystusa; umarł jako męczennik.
Czego nas uczy ta historia wraz ze swym epilogiem? Może tego, że czasem najbliżej herezji są ci, którzy najchętniej innych o nią oskarżają. W imię prawdy można bowiem w Kościele poprawiać z miłością lub krytykować z zaciekłością, zdarza się jednak, że ci, którzy zapamiętale walczą o doktrynalną czystość, generują większe błędy od tych, których gorliwie zwalczają. Czego jeszcze? Może również i tego, że Kościół nie stanowił nigdy jednowymiarowego monolitu, ale zawsze był żywy i życiodajny w swym bogactwie, dynamizmie i wielowymiarowości. W końcu „katolicki” znaczy tyleż „powszechny”, co „w całości”. Z natury więc musi być otwarty na wielość perspektyw, kulturowych kontekstów i wrażliwości. W tym Kościele Bóg, prowadząc go mocną ręką i wyciągniętym ramieniem, potrafi posłużyć się najbardziej skomplikowanym ludzkimi historiami. Ważne tylko, abyśmy wyciągnęli z nich pouczającą lekcję: kryzysu ariańskiego nie zażegnał bunt dziesięciu biskupów biorących podczas soboru w Nicei stronę Ariusza, ale postawa ponad trzystu, którzy pozostali w jedności z papieżem. Tak zawsze było i zawsze będzie? Dlaczego? Ponieważ Bóg konsekwentnie stawia na następcę św. Piotra. I wreszcie pozostaje jeszcze jedna, praktyczna lekcja dla nas. Warto czasami powściągnąć krewki język, który aż rwie się do wyszukiwania u wszystkich wokół błędów przeciw wierze. Może się bowiem okazać, że wśród tych, którym dziś z zamiłowaniem godnym lepszej sprawy przypinamy łatkę heretyków, jutro spotkamy męczenników.
Aleksander Bańka